Rozdział 23

2 0 0
                                    

Poranek, w którym Colonell obudził się w sypialni Estalavanesa, był najgorszym koszmarem przyprószonym niepowtarzalną słodyczą. Widok śpiącego, wyciągniętego na całą długość elfa rozczulał do tego stopnia, że ostatnie minuty tuż przed świtem młody człowiek spędził na wpatrywaniu się w niego z uwielbieniem. Bał się westchnąć, by go przypadkiem nie zbudzić. Śpiący Esti wydawał się tak spokojny i wyzbyty trosk, że przestał przypominać samego siebie.

     Myślał, że serce zaprzestanie pracy, kiedy białe jak śnieg powieki z trzepotem czarnych rzęs rozchyliły się ospale, a spojrzenie zielonych kocich oczu spoczęło na jego twarzy. Wzrok chłopaka zdradzał więcej zrozumienia niż mężczyzna oczekiwał. Najwyraźniej dobrze zapamiętał noc tuż przed zaśnięciem. I, podobnie jak on sam, wyczekiwał z niecierpliwością momentu przebudzenia.

     Col wciąż przed oczami miał obraz Estiego obracającego się na bok, leżącego z nim twarzą w twarz i uśmiechającego się nieśmiało. To było najcudowniejsze „dzień dobry Col" w jego dwudziestopięcioletnim życiu, a pierwsza myśl, jaka mu wtedy przyszła do głowy, to ta, że mógłby w tej chwili umrzeć.

     Nie wiedział jeszcze, jak bardzo życzenia lubią się spełniać, gdy nikt się tego nie spodziewa. I wedle własnej pokrętnej logiki.

     Było to tak wspaniałe i nierealne, że świat nie potrafił już dłużej tego znieść. Gdy w drzwiach sypialni stanął Mag, romantyczny nastrój pękł niczym uderzony rzeczywistością kryształ, a przejmujący odgłos temu towarzyszący poniósł się wibracją w piersi rozbudzonego Cola. Nagłe pojawienie się doradcy tuż przed świtem nie zwiastowało niczego dobrego. W jego czarnych oczach dostrzegało się słabo skrywane zaskoczenie obecnością zwiadowcy dowodzącego nocnym zwiadem.

     Domykający za sobą drzwi Mag wyglądał w świetle lampek na szczególnie poruszonego - i to bynajmniej nie widokiem dwóch młodzieńców w jednym łóżku (w końcu utrzymywali oni między sobą stosowny dystans). Jego przenikliwy umysł zatruwały myśli, których nie chciał wypowiadać na głos, a które nie dawały mu wytchnienia. Zamknięte same ze sobą gryzły się i uwierały, wymuszając na leciwym człowieku potrzebę działania, toteż nie przedłużając, wyrzucił z siebie cztery bolesne słowa: nocny patrol nie wrócił.

      Wydarzyło się to pięciodzień temu, a ciał nadal nie odnaleziono, choć trzydziestu ludzi, zbrojnych oraz tropicieli, przy wsparciu dziesięciu czarodziejów bez ustanku przeczesywało puszczę w poszukiwaniu zaginionego nocnego patrolu. Jak gdyby cała piątka doświadczonych zwiadowców zdezerterowała. Albo zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Gęsty las łączący Adeilę, Asvill oraz Twierdzę był obszarem o ogromnej powierzchni, kto wie, dokąd chłopaki wyrwali z nudów. Kto wie, dokąd leśne widmo ich zabrało. Smok. Ale jaki miałby powód, by atakować dopiero teraz? A jeśli to wina tego, co przyszło po nim? Co jest na tyle potężne, by przegonić prajaszczura z posterunku? Czy w ogóle było coś takiego?

     Pięć pełnych dni straconych na bezowocnych poszukiwaniach i ani śladu jego ludzi. Tak jak nigdzie nie było choćby znaku świadczącego o trójce wysłanników Zakonu Paladynów. Nawet jeśli zwierzęta i owady dopełniły swojego obowiązku, to powinni natrafić na cokolwiek! Elementy pancerza, broń, różnice w poszyciu wskazujące na stoczoną niedawno walkę, rdzawe plamy krwi...

     Nie znaleźli absolutnie nic.

     Pozbawiony nadziei na odnalezienie swoich ludzi Colonell odetchnął ze znużeniem, wspierając dłonie w rękawicach na brudnych kolanach. Bolały go ramiona, o nogach nie wspominając, lecz w dalszym ciągu liczył że znajdzie coś, co naprowadzi ich na właściwy trop. Głupia naiwność. Klęcząc w leśnym runie, pełen wątpliwości w stosunku do swojej mozolnej pracy zaczynał się zastanawiać, jaki jest sens szukania igły w stogu siana. Albo pięciu igieł. A tej felernej nocy to on miał prowadzić ludzi w teren. Zginąłby razem z nimi. To on miał być na miejscu Jodegarda, którego wraz z resztą chłopaków posłał na śmierć, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Kto mógł przewidzieć, że dojdzie do tragedii tam, gdzie od wielu lat nic się nie działo? Nie znaleźli jednak nic, co potwierdzałoby niedawny pobyt zwiadowców w okolicy. Może nie byli wystarczająco dokładni? A może chłopcy naprawdę postanowili się zabawić i zapijaczyli w pobliskiej gospodzie?

Biały elfWhere stories live. Discover now