Rozdział 8

8 1 0
                                    

Frustracja. Rozgoryczenie. Niechęć. Te trzy uczucia pogłębiały się z każdym dniem i przeciągały niczym mijający czas spędzony na absolutnej bezproduktywności, do której Obserwator nie zdołał przywyknąć. Nie chciał przywyknąć. Miał zadanie do wykonania, a cały świat jakby sprzysiągł się przeciwko niemu!

     Trzasnęły kości. Poznaczone czerwoną mazią pękały pod naporem bezlitosnych szczęk. Wyżywał się na nieszczęsnym zwierzęciu, którego posoka, jeszcze ciepła i słodka, barwiła jego pazurzaste palce, wabiąc nocne owady. Podłużne, pokryte niewidocznymi zadziorami kły wyrwały spory kawałek stygnącego mięsa, które błyskawicznie zniknęło w sinych ustach, metodycznie przeżuwane. Łowy na majestatycznego króla lasu były wspaniałe, jednakże wyborny smak zwycięstwa zastąpiła trudna do przełknięcia gorycz, żrącym kwasem zalegająca w żołądku i odbierająca wszelką radość.

     Ostrym pazurem oddzielił skórę od mięsa, odsłaniając najlepsze smaczki. Długim, wąskim językiem oblizał pokryty żółtym tłuszczem palec i ponownie wgryzł się w pośmiertnie tężejącą tkankę. Kątem oka spostrzegł czające się w ciemnościach drapieżniki. Skuszone zapachem świeżej krwi trzymały się na uboczu i opuszczały łby, żółtymi ślepiami wpatrując się w niego. Wilki były mądrymi zwierzętami. Nie zbliżyły się do samotnego łowcy - czując jego moc, jego pierwotną siłę, instynktownie się go obawiały. Wataha była liczna, zdrowa i silna, a mimo to utrzymywała bezpieczny dystans. Tylko obserwowały. Węszyły. Cierpliwie czekały, jakby na swoją kolej.

     Humanoid łypnął ku nim. Nasycone niezdrowym odcieniem toksyny oczy zmierzyły nieproszonych gości. Wypatrzył dorodnego basiora i na nim ostatecznie skupił wzrok, lekceważąc brzęczenie much. Rozchylając splamione krwią wargi, obnażył paskudne, lśniące szkarłatem kły, odstraszając niepoważną konkurencję.

     Ostrożne wilki wycofały się kilka kroków, ale wciąż trwały na pozycjach, gotowe rzucić się na resztki żeru obcego, niebezpiecznego stworzenia. W lepszych czasach znałyby go i jemu podobnych. Z wdzięcznością przyjmowałyby łaskę ze strony leśnego patriarchy, który znając ich mowę, zaprosiłby je do wspólnej uczty. Pozwalałby im żerować na ciałach swoich ofiar, w zamian oczekując wieści dotyczących wszystkiego, co dzieje się w granicach jego terytorium. Lecz nie dziś. I nie w świecie zdominowanym przez dwunożne pasożyty. Wystarczyło raptem sto lat, aby naturalna więź łącząca rdzennych mieszkańców puszczy została utracona. Wystarczył jeden gatunek, aby wybić inne, zaburzając symbiotyczną harmonię. Ileż wspaniałych istot zginęło wyłącznie dlatego, że ludzie postanowili ozdobić sobie legowiska ich szczątkami? A on bynajmniej nie pozostanie im dłużny. Za pomocą ich czaszek odliczał będzie dni, aż wreszcie powróci do swego prawdziwego domu, kniei, którą wraz z braćmi i siostrami odnowią na podobieństwo pierwotnych borów.

     Posiłek przestał mu smakować. Żałował, że leżący przed nim jeleń nie jest w rzeczywistości człowiekiem. Nie mógł jednak polować na ludzi, w przeciwnym razie niepotrzebnie zwróciłby uwagę tych całkiem inteligentnych i przebiegłych. Poza tym wiedział, że potęga Pana opiera się właśnie na ludziach, tych miękkich istotach o równie miękkiej woli podatnej na wpływy oraz sugestie znacznie silniejszych od siebie bytów. Jakby stworzono ich do tego, by być niewolnikami, bezmyślnymi i uległymi. Liczebnością dorównywali rojącym się owadom, zachowaniem przypominali szarańczę, która niszczy wszystko na swojej drodze dopóty, dopóki nie osiądzie gdzieś na stałe. Po ich przejściu pozostawały jedynie zgliszcza. Dokonywali gwałtu na żyznej ziemi, przemocą wyrywali jej płody oraz grabili z wszelakich skarbów, jakie hojnie rozdawała swym dzieciom natura. Zagarniali je dla siebie, nie dbając o innych. A to jemu podobnych nazywali potworami.

     Stłumiony warkot wydobył się z zaciśniętych ust. Ciepłe dni i noce szóstego miesiąca nie sprzyjały przechowywaniu świeżej dziczyzny, a rozporcjowany byk starczyłby mu na długo, gdyby jego układ pokarmowy nie funkcjonował na podobieństwo ludzkiego. Soczyste mięso oraz słodka krew i tak nasycą go na kilka dni, nic więc nie stało na przeszkodzie, by podzielić się kolacją z mniejszymi braćmi. Niech znają jego zapach. Niech wiedzą, że nie uczyni im krzywdy. Ale to za chwilę. Niech jeszcze nacieszy się tym ulotnym spokojem.

Biały elfWhere stories live. Discover now