Rozdział 2

19 2 0
                                    


Zakapturzony mężczyzna czekał w deszczu już od kilku godzin. Jego towarzysze utyskiwali na nieprzychylną aurę, powoli tracąc cierpliwość, lecz nawet oni nie mogli odwieść go od głębokiego przekonania, że chłopak w końcu przyjdzie. Oczywiste było, iż płochliwy elf nie podejmie decyzji z minuty na minutę. Zresztą nie wyglądał na osobę zmienną w zależności od kaprysu.

    Mag nigdy przedtem nie widział przedstawicieli tak zadziwiającej rasy, toteż wcale nie byłby zdziwiony, gdyby młodzieniec okazał się dlań nie lada wyzwaniem. Przecież nie musiał być uczonym mędrcem, by domyślić się, że to, co zaczynało dziać się w umyśle osobliwego czaromiota, wymagało szczególnej uwagi nie tylko przez wzgląd na wzrastającą w nim magię, ale i na liczne konsekwencje, jakie ze sobą niosła. Jak już zdążył wywnioskować po niedługiej obserwacji oraz krótkiej wymianie zdań w noclegowni, dotychczasowe życie białego elfa nie było łatwe. Na domiar złego ich spotkanie wyrządziło jeszcze więcej szkód w młodzieńczym postrzeganiu świata, niż starzec mógł zakładać, mimo że zdawał sobie sprawę, iż w praktyce było to nieuniknione. Jego obowiązkiem było poczynione szkody naprawić.

    Człowiek zdusił rodzące się w piersi westchnienie. Powierzone mu zadanie będzie o tyle trudne, o ile trudne może być przekucie tego słabego, złamanego ducha w mocną i ostrą stal służącą wyższym celom. Ale czymże byłoby życie bez wyzwań, które niejednokrotnie stawały na drodze śmiertelników? Dla niego byłoby bez wątpienia nużące. Mag, nazywany Zrzędą, wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, że aby stworzyć coś trwałego, należy zrobić to całkowicie od nowa. Trzeba najpierw zburzyć stary porządek, by móc postawić solidne fundamenty na stabilnym podłożu. Potrzeba wielu lat, by wykorzystane do budowy materiały scaliły się w zadowalającym stopniu, a jeszcze więcej doświadczenia, aby siła w nich zaklęta przetrwała najgorsze, z czym przyjdzie im się mierzyć.

    Wszystko, co powiedział temu tajemniczemu chłopakowi, było prawdą. Mogli pomóc sobie nawzajem. Nie było nic z przypadkowości w tym, iż odnaleźli się na krańcu świata, jako że wizje starca zawsze prowadziły ku spełnieniu przeznaczenia, nie tylko jego własnego, ale i powiązanych z nim osób. Jedynym błędem, który brał pod uwagę, była ułomność ludzkiego umysłu niezdolnego do pełnej i trafnej interpretacji przebłysków przekazywanych mu przez Macierz. Stary człowiek nie wierzył w przypadek, chyba że było to drugie imię przeznaczenia. Teraz jednak daleki był od filozoficznych dywagacji, w których lubił pogrążać się podczas medytacji. Czuł w sobie nasilającą się, wręcz młodzieńczą ekscytację, którą doskonale maskował zwyczajową powagą oraz pozornie obojętnym wyczekiwaniem w strugach deszczu. Myśl, że przyjdzie mu wyszkolić tak wspaniałego ucznia, napawała go błogą przyjemnością. Pierwszy raz od dnia odejścia z klasztoru poczuł przemożne pragnienie przekazania całej swojej wiedzy, ideologii oraz umiejętności drugiej osobie. W końcu znalazł kogoś na tyle wartościowego, by zadać sobie ten trud i przejąć zań odpowiedzialność. Znalazł ucznia, który godnie go zastąpi. Nie, nie zastąpi. Z godnością wykorzysta wszystko, co otrzyma od swego mistrza na drodze samodoskonalenia.

    To, co mężczyzna odczuwał na samą myśl, ta nieodgadniona, rozpierająca go emocja, nie było niczym dziwnym. W sali wspólnej gospody połączył ogniwo swojego życia z drugim, wywołując tym samym reakcję łańcuchową niosącą nieznane im wszystkim skutki. Niebezpieczna czy nie, wzajemna relacja oraz jej efekty będą w dużej mierze zależały od ich charakterów. Jeżeli przebłyski połączyły ich drogi, jeżeli to nie o przedmiot chodziło, a o żywą istotę...

    - Zrzędo, miałeś całkowitą rację. - Velren podszedł do zamyślonego mężczyzny, nie odrywając wzroku od punktu majaczącego za zasłoną deszczu. - Ten dziwoląg z noclegowni nadchodzi. Czymkolwiek jest, w ciemnościach całkiem nieźle sobie radzi.

Biały elfWhere stories live. Discover now