Rozdział 15

11 0 0
                                    

Estalavanes ziewnął szeroko, z rozkoszą wystawiając policzki na rześki wiatr letniego brzasku. Uwielbiał tę porę dnia, wywoływała w nim pewnego rodzaju nostalgię - poruszała wrażliwą duszę, odzywając się w sercu melancholijną nutą.

Zaspanymi oczami rozejrzał się po pustym, cichym dziedzińcu chłonąc widok jak ze snu. Wąskie smużki eterycznej mgły unosiły się wszędzie dookoła. Ubita ziemia oddawała wilgoć pierwszym promieniom słońca nieśmiało wpadającym zza niebosiężnych murów, a w cieniu zadaszenia zebrały się kryształki rosy, kapiąc jak po rzęsistym deszczu. Est kochał ten pozorny spokój panujący w warowni na chwilę przed przebudzeniem się jej mieszkańców. Twierdza nigdy nie spała, lecz zdarzały się momenty, kiedy można było odnieść zupełnie odwrotne wrażenie.

Mrugnął, pozbywając się resztek snu z powiek. Chłodne powietrze pokryło go gęsią skórką, zmuszając do roztarcia nagich ramion i przekroczenia progu Wieży Czarodziejów. Dzień zapowiadał się gorący, a mimo to poranek był przejmujący jak na jesieni - wietrzny i niosący woń nadchodzących zmian, bez ostrzeżenia wdzierał się pod lekki materiał ubrań. Przeciągając się niczym kocur, Est zszedł po dwa stopnie na raz i z zadowoleniem ruszył do studni za Głównym Budynkiem.

Stwierdzenie, że się nie wyspał, było srogim niedopowiedzeniem. Znów zasiedzieli się z Travisem do późnych godzin nocnych i podczas gdy alchemik mógł spać do woli w wygodnym łóżku, tak jego asystent miał jeszcze inne obowiązki. I na swoje nieszczęście zajęcia zaczynał skoro świt, gdyż nie było zmiłuj w obliczu tego, co szykował dla niego mistrz. Ponadto dzisiaj miały zostać poczynione pewne zmiany w harmonogramie ćwiczeń sprawnościowych, których nie mógł się doczekać. Roznosiła go naturalna młodzieńcza ciekawość, poddając cierpliwość poważnej próbie. Nie potrafił przestać o tym myśleć, gdy czerpakiem zbierał wodę z metalowego wiadra i popijał drobnymi łyczkami, zastanawiając się, co też Mag dlań przygotował. Ugasiwszy pragnienie odstawił naczynie, by nabierając w dłonie wody, kilka razy ochlapać sobie nią twarz.

- Ranny ptaszek z ciebie, Esti. - Zaskoczony elf przetarł oczy nagim przedramieniem i obrócił się w stronę siedzącego na ławce Colonella. Zamyślony nawet nie zwrócił uwagi na przyjaciela rozciągniętego wygodnie pod ścianą z ciosanego kamienia. - Nie przeszkadzaj sobie. Poczekam, aż skończysz.

- Już skończyłem.

Est prychnął, pozbywając się kropel z nozdrzy. Zaczesał mokrymi palcami rozwichrzone włosy, strzepnął przesiąkniętą rękawiczkę i przeszedł kilka kroków, przysiadając się do niego bliżej, niż miał w zwyczaju. W mig oprzytomniał, widząc charakterystyczny pancerz.

- Wracasz z patrolu? - zapytał ostrożnie.

- Nie, czekam na Starego. Jedziemy z nim jako „straż honorowa" - sprostował zrezygnowany Col. - Nie będzie mnie przez dwu-, może trójdzień, a przed wyjazdem chciałem ci przekazać nagrodę. Do rąk własnych.

- Nagrodę? - powtórzył Est, wzroku nie odrywając od tłoczonego skórzanego napierśnika przepasanego bandolierem z nożami do rzucania. Zerknął na sakiewkę zręcznie odpiętą od pasa ze sztyletami, teraz wyciągniętą ku niemu.

- Wygrałeś wczoraj, prawda? - Wspomnienie rozświetliło twarz zwiadowcy zaraźliwym uśmiechem. - Skórkowańcu, w jeździectwie stajesz się coraz lepszy. Nawet nie dałem ci forów, a przegoniłeś mnie dobre kilka metrów.

- Ach, rzeczywiście...

Czując wypływające na policzki niedostrzegalne zawstydzenie, Est umknął spojrzeniem w kierunku studni. Sięgnął do długiego ucha, chłodnego i miękkiego w dotyku, ciągnąc za nie niemrawo. Odkąd Colonell wczoraj ich dotknął, zaczął inaczej je postrzegać, choć odruch wciąż mu pozostał.

Biały elfWhere stories live. Discover now