Dodatkowy rozdział o tym, jak bracia Brekker spędzają święta

170 17 26
                                    


Święta w domu Brekkerów zawsze były niezwykle kolorowe i radosne. Pani Brekker postawiła sobie już w młodości za cel, żeby Bożenarodzenie było dobrze wspominane przez jej synów i trzymała się tego postanowienia konsekwentnie. Pan Brekker, człowiek bardzo zakochany w swojej żonie robił wszystko, by była szczęśliwa.

Choinka zawsze była żywa, ubierali ją z jak największą dokładnością, w każdym następnym roku miała wyglądać lepiej niż w poprzednim. Jak byli mali to robili z rodzicami ozdoby, nie raz ornamenty, inny razem łańcuch.

Pierniki pieczone były w ogromnych ilościach, już tydzień przed świętami czuć było zapach cynamonu i przyprawy do piernika.

W wieczór przed wigilą Kaz siedział z mamą i ozdabiał wypieki, a Jordie, już w wigilię, towarzyszył ich ojcu przy robieniu grzańca. Wcześniej tylko patrzył, gdy był trochę starszy pomagał w krojeniu pomarańczy, a w jego osiemnaste urodziny tata nauczył go tajnej receptury.

Obiecywał Kazowi, że gdy doczeka się swojej osiemnastki to i on pozna proces przygotowania najlepszego napoju jakiego może się napić w okresie świąt. Kaz zawsze się wtedy śmiał i mówił ile lat do tego zostało, a pani Brekker karciła swojego męża, że aż tak promuje napój, mimo wszystko, alkoholowy.

W pierwsze święta gdy byli sami, nie potrafił śmiać się, nawet kiedy Jordie złożył mu podobną obietnicę chcąc, jak się nabijał, zachować dziedzictwo ojca w rodzinie Brekkerów. Prychnął wtedy jedynie lekko, ale nie było w tym geście niczego radosnego.

Jordie, tak jak wcześniej ich mama, starał się zrobić wszystko, by mimo ograniczonego budżetu święta były jak najlepsze.

Choinkę mieli zawsze żywą, nawet jeśli trochę mniej okazałą niż w dzieciństwie. Kaz co prawda nie chciał się angażować w ubieranie drzewka, a zwłaszcza na początku, ale Jordie znał go dobrze i wiedział jakich środków należało użyć. Przeważnie specjalnie ubierał choinkę ,,źle", by Kaz musiał go poprawić i dołączyć. Bo przecież takie same bombki musiały być w odpowiedniej odległości od siebie, a łancuch musiał wyznaczać odpowieni tor. I takim sposobem, chcąc nie chcąc, Kaz ubierał z nim choinkę.

Z piernikami było troszkę gorzej, bo to Kaz był specem w ich robieniu, ale od wypadku konsekwentnie nie pozwalał upiec ich z przepisu mamy.

-Będziesz jadł je sam - odgrażał się kiedyś - ale lukier możesz kupić. Nie będe ich ozdabiał, ale jak będziesz spał to nałożę ci go na twarz.

Jordie co prawda nie przestraszył się groźby, nawet jeśli wiedział, że Kaz nie żartuje. Mimo to postanowił za mocno nie naciskać. Zrezygnował z tego, ale miał nadzieję, że kiedyś wrócą do tej tradycji. Bo powoli zaczynał tęsknić za tym konkretnym smakiem radości, beztroski i dzieciństwa.

W te święta było inaczej, a tak przynajmniej zdawało się Jordiemu. Może to były zwykłe zwidy spowodowane jego nadzieją, jednak chłopak mógł przysiąc, że Kaz jest mniej marudny niż zazwyczaj. Zastanawiał się nawet przez chwilę, czy jego młodszego brata nie nawiedziły przypadkiem duchy świąt niczym w opowieści wigilijnej.

Była to lekka hiperbola, Kaza jakoby nie opętał świąteczny klimat, aczkolwiek faktycznie, było coś na rzeczy.

Chociażby wtedy, gdy Kaz towarzyszył mu przy gotowaniu grzańca.

-Na świętych, jakiż ty niecierpliwy - nabijał się z niego Jordie, bo Kaz próbował zajrzeć mu przez ramię do garnka, by poznać tajną receptutę - nauczę cię tego, ale to dopiero jak skończysz osiemnastkę. Tak jak obiecywał tata.

Spodziewał się, spore ilości reakcji, ale nie tego, że Kaz uśmiechnie się lekko i powie:
-Już nie mogę się doczekać.

Co prawda, wybitnie sarkastycznie, ale jednak.

Opowieści z Liceum w KetterdamieDonde viven las historias. Descúbrelo ahora