O tym, że Kaz potrafi być jeszcze wredniejszy, a obrywa się jak zawsze Jesperowi

344 32 49
                                    

To nie był najlepszy dzień.
Od ranka padał deszcz, autobusy chyba też miały zły humor i przyjeżdżały w wybranym przez siebie momencie, a nauczyciele w końcu postanowili wziąć się do swojej roboty i faktycznie próbowali nauczyć czegoś zgraję młodzieży, często bardzo agresywnymi metodami wstawiania jedynek większości z uczniów.

Dla Kaza ten dzień też był doprawdy nieznośny. Rano, przy śniadaniu pokłócił się z Jordiem. Bracia Brekker kłócili się rzadko, a jak już się kłócili to były to kłótnie poważne. Jednak Jordie przygotował się na taki obrót sprawy. Wiedział, że temat który zaczyna jest tematem drażliwym, a mimo to bardzo ważnym.

-Kaz - powiedział dzisiaj rano, gdy kończył pić kawę - myślę że to dobry moment, żebyś wrócił na terapię.

Kaz spojrzał wtedy na niego swoim zimnym, morderczym wzrokiem.
-No tak - rzucił sarkastycznie - bo przecież mamy za dużo pieniędzy, a ja po prostu tracę zmysły. Jak zawsze.

-Wiesz że nie o to chodzi - ciągnął uparcie - pamiętam, że wizyty u tamtej psycholożki bardzo ci pomagały, ale musieliśmy je przerwać przez problemy finansowe. Teraz mam stałą pracę i byłoby nas na nie stać.

-Ale już nie są potrzebne - odparł Kaz chłodno.
Poradziłem sobie, pomyślał, nie ma sensu tego wszystkiego znowu odkopywać.

Młodszy Brekker, mimo że nie przyznałby tego nawet przed sobą, bał się wrócić na terapię. Pamiętał, że faktycznie mu pomogła, ale pamiętał też to, jak bardzo go bolała w trakcie. A on nie chciał sobie znowu przypominać, jak bardzo tęskni za rodzicami. Że czasem mu się śnią, a on wtedy budzi się z płaczem bo przypomina sobie jak bardzo mu ich brakuje. Nie chciał myśleć o tym, że ciągle nie może patrzeć na rodzinne zdjęcia i jakiekowiek pamiątki po rodzicach, dlatego schował je w pudełku pod łóżkiem do którego boi się zajrzeć. Nie chciał myśleć o tym, że czasem zastanawia się, czy życie faktycznie nie jest odpowiednią ceną za spotkanie z nimi.

Ale, powtarzał sobie, gdy o tym nie myślę jest w porządku.

-Kaz - kontynuował Jordie tonem niemal karcącym. - martwię się o ciebie.

Kaz nie podniósł wzroku sponad swojej filiżanki. Próbował opanować oddech, drżenie rąk i wszystkie oznaki tego, że ta rozmowa nie wpływała na niego najlepiej.
-Niepotrzebie.

-Naprawdę? - zapytał Jordie lekko poirytowany postawą brata - Bo nie jestem w stanie ci uwierzyć. Od ich śmierci stałeś się jeszcze bardziej zamknięty w sobie, a nawet wcześniej nie byłeś zbyt wylewny.

Kaz gniewnie odłożył filiżankę.
-Oni już nie żyją, nie wrócą. Nie możesz ode mnie wymagać, że będę się zachowywał tak jak wcześniej. Bo wiesz, że nic nie jest tak jak wcześniej.

-Wiem. - Jordie uniósł głos co zdarzało się mu raczej rzadko - i niczego od ciebie nie wymagam, jedynie boję się, że jak bedzie się coś działo, to nawet nie będę wiedział!

-Bo nie będziesz!
Po tych słowach Kaz wyszedł z kuchni.

-Kaz!
Zawołał go Jordie załamując ręce. Nie był gotowy do wychowania nastoletniego Kaza. Czuł, że cały drży przez słowa swojego brata. Co jeśli już było źle? Co jeśli on nie będzie w stanie pomóc? Co jeśli straci i Kaza?

Kawa tego poranka zdecydowanie nie była dobrym pomysłem, pomyślał czując sie bardzo roztrzęsiony.

A pod blokiem stał Kaz, również próbujący się pozbierać. Nie powinienem był mu tego mówić, stwierdził w myślach. Jego serce biło dużo szybciej niż normalnie, a on czuł problem ze wzięciem oddechu.
Ale nie wrócę na terapię, myślał, nie teraz, kiedy wszystko zaczyna się układać.

Opowieści z Liceum w KetterdamieWhere stories live. Discover now