Rozdział czterdziesty drugi

2.3K 373 23
                                    

Michael

Nie mam pojęcia, jak się powinienem zachowywać przy Arii. Z jednej strony najchętniej wziąłbym ją w objęcia i obiecał, że zrobię wszystko, aby nie stała się jej krzywda. Pragnę ją pocałować i rozkoszować się jej smakiem, a równocześnie po prostu pomóc jej się rozluźnić i zrobić, co tylko w mojej mocy, aby przestała się zamartwiać. Nigdy nie przypuszczałem, że będę tak rozjebany emocjonalnie przez to, jak nasza intryga się potoczyła. Wyrzuty sumienia gryzą każdy cal mojego ciała, włącznie z umysłem. Nie mieliśmy przecież pojęcia, że ktoś prawdopodobnie próbował ją pięć lat temu zabić. Że być może była świadkiem śmierci Olivii. Kurwa, gdybyśmy wiedzieli...

Ja pierdolę.

– Przepraszam – wyrywa się ze mnie, jak tylko wchodzimy do wynajmowanego przez Arię pokoju.

Odwraca głowę w moją stronę, a jej twarz zdobi dezorientacja.

– Za co przepraszasz? – pyta cicho. – Przecież ostatnio powiedziałeś, że nie masz zamiaru przepraszać mnie za...

– Za wszystko – wyjaśniam, nerwowym ruchem przeczesując włosy. – Za to, jak cię tu ściągnęliśmy. Za to, że tobą manipulowaliśmy. Za to, że nie czułaś się przez nas bezpiecznie. Za to, że niczego ci nie mówiliśmy... – Niemal się zapowietrzam, ale mimo to nie przestaję mówić: – Za to, że pozwoliliśmy ci błądzić we mgle. – Unoszę wzrok ku górze i wzdycham sfrustrowany. – Chciałbym, żebyś mi uwierzyła, kiedy powiem, że to nie tak miało wyglądać, ale zdaję sobie sprawę, iż nie dałem ci zbyt wielu powodów do zaufania. Przeciwnie.

Aria zaciska usta, nie spuszczając wzroku z moich oczu. Przez kilka dłużących się sekund w pokoju panuje cisza, przecinana tylko moim przyspieszonym oddechem. W końcu Aria robi krok w moją stronę, a po nim kolejny. Mimowolnie przymykam powieki, gotowy przyjąć – kolejny już i zdecydowanie zasłużony – cios na twarz, ale... Zamiast bólu czuję ramiona oplatające mój pas.

– Ufam wam – szepcze. – I nie chcę, żebyś mnie przepraszał. Owszem, przeraża mnie to wszystko, ale gdyby nie wasza intryga, nigdy bym tu nie przyjechała. Nigdy bym się nie dowiedziała, że jest ktoś, komu na mnie zależy.

– Chryste... – mamroczę na bezdechu i przyciągam ją bliżej; tak blisko, że wyczuwam jak mocno, ale spokojnie bije jej serce. – Doprawdy nie rozumiem, jakim cudem nam ufasz.

Wzrusza delikatnie ramionami.

– Intuicja mi to podpowiada – mamrocze cicho. – Albo desperacja, by w końcu mieć w życiu kogoś bliskiego – dodaje znacznie ciszej.

– Mam szczerą nadzieję, że jednak to pierwsze – szepczę w jej włosy i zaciągam się przyjemnym zapachem. Kiedy ją tak obejmuję, dosłownie wtłaczając mocno nosem powietrze wypełnione zapachem jej perfum, po moim ciele rozlewa się przyjemne rozluźnienie. Czuję się w końcu jak w domu. – A teraz usiądź wygodnie na łóżku, a ja cię spakuję – mruczę w skórę jej głowy, odsuwając Arię delikatnie od siebie. – I dokończymy rozmowę, którą Connor z tobą zaczął. Pytałaś o Alison, tak? Tylko tyle usłyszałem, ale po twojej minie domyśliłem się, że coś nie było dla ciebie jasne.

Aria nie protestuje i grzecznie siada na łóżku.

– Connor mówił, że Alison bardzo przeżyła śmierć Olivii, co mnie nie dziwi, ale praktycznie w tym samym zdaniu wspomniał o pożarze i moim zaginięciu, które nie było zaginięciem – wyjaśnia, wpatrując się we mnie bez przerwy. – I nie wiem dlaczego poruszył te dwie kwestie jednocześnie.

Przytakuję skinieniem, żeby wiedziała, że już rozumiem. Właściwie domyślałem się, że Connor o tym wspomniał i choć ustalaliśmy wcześniej, iż nie powinniśmy Arii zbyt wiele mówić, aby nie wywoływać fałszywych wspomnień, to... Cóż. Nastały inne okoliczności, więc musimy zrewidować nasze plany. Przede wszystkim powinniśmy skupić się na jej bezpieczeństwie i zapewnić jej poczucie, że mieszkańcom Fogtown – a przynajmniej większości z nich – naprawdę na niej zależy. W ten czy inny sposób.

Fogtown / 18+Where stories live. Discover now