Rozdział dwudziesty dziewiąty (1/2)

2.8K 447 45
                                    

Aria

Od momentu, w którym Asher opuścił mój pokój, chaos w mojej głowie zdaje się narastać. Logiczna strona umysłu krzyczy, że powinnam wyjechać z Fogtown, bo nikomu nie mogę ufać. Dodatkowe podejrzenia, że pożar nie był wypadkiem, a uraz głowy wynikł przez działanie osób trzecich, tylko utwierdzają mnie w tym przekonaniu. Jednak gdzieś z głębi mnie – nie mam pojęcia z jakiej części mózgu – dobiega spokojny, kojący głos. Głos mówiący, że nic mi nie grozi. Że mam tu przyjaciół, nawet jeśli ich nie pamiętam. Taki melodyjny i ciepły. Taki znajomy, a jednak zupełnie obcy.

Chyba zwariowałam. Nie no, ja na pewno zwariowałam, skoro właśnie tego ostatniego głosu chcę posłuchać.

Wypuszczam długi oddech i sięgam po telefon, żeby sprawdzić godzinę. Minęło południe – chyba najwyższa pora ruszyć się z łóżka i doprowadzić do porządku. Szczególnie że tabletka nadal działa i tylko przy mocniejszych ruchach głową czuję delikatne kłucie w ranie. Wstaję z cichym jękiem, bo od tego leżenia tyłek mi zdrętwiał, a następnie zgarniam świeże ciuchy wraz z bielizną i idę do łazienki.

Prysznic zajmuje mi trochę więcej czasu niż zazwyczaj, bo dokładnie zmywam z siebie zaschniętą krew, uważając, by nie zamoczyć opatrunku.

Jakieś pół godziny później z powrotem wchodzę do pokoju, a mój wzrok ląduje na dokumentach z przychodni oraz teczce zawierającej raport policyjny. Muszę jeszcze porozmawiać ze strażakiem, o którym wspominał Nate. Jednak jest za wczesna godzina, by szukać go w barze, więc...

Powinnam iść na cmentarz.

Nieprzyjemny dreszcz przebiega mi po plecach na myśl o tym miejscu. Wspomnienie z zamknięcia w skrzyni uderza tak mocno, że przez moment wydaje mi się, jakbym znów się w niej znalazła.

Udaje mi się jednak otrząsnąć ze wspomnień.

Nie powinnam się obawiać tej wizyty. Po pierwsze, na dworze jest jasno i całkiem przyjemnie, sądząc po niemal bezchmurnym niebie i promieniach słonecznych wpadających przez okno. Po drugie... W sumie nie ma po drugie, ale chyba nic mi się nie stanie w środku dnia na cmentarzu, prawda?

Prawda.

Właśnie tej myśli zamierzam się trzymać.

Opuszczam pensjonat, witając się jedynie ze starszą panią, która kilka dni temu udzielała mi wskazówek, jak dojść do Connora. Nie wiem jeszcze, czy bardziej cieszę się, że to na nią się natykam przy wyjściu, czy w głębi siebie liczyłam może na spotkanie Ashera albo Nicholasa. Nie wiem i nie zamierzam się nad tym teraz zastanawiać, bo jeszcze zbyt mocno się zdekoncentruję.

Kilkanaście minut – i jedną rozmowę ze zirytowanym Rickiem, że jeszcze nie wróciłam do Pensylwanii – później docieram wreszcie do kutej bramy. Jak tylko wchodzę na teren cmentarza, wzdłuż kręgosłupa przebiega mi dreszcz, a w uszach dźwięczy mój stłumiony, zachrypnięty krzyk sprzed kilku nocy. Wzdrygam się i oblizuję nerwowo usta, wciskając dłonie głębiej w kieszeń bluzy na brzuchu. Przyspieszam kroku i... gwałtownie się zatrzymuję.

Skąd ja tak właściwie mam wiedzieć, gdzie leży moja mama?

Rozglądam się po głównej alei w poszukiwaniu tablicy albo czegokolwiek, na czym mogłabym znaleźć rozpiskę zmarłych, ale bardzo szybko dociera do mnie, że przecież to nie ma najmniejszego sensu. W dużych miastach może miałoby to rację bytu, ale nie w niewielkiej mieścinie. Zaciskam z frustracji szczęki i wyciągam telefon.

Ani myślę pisać do Michaela z tym pytaniem, natomiast bez wahania wybieram numer Connora. Ku jednak mojemu zaskoczeniu, mężczyzna nie odbiera. Próbuję raz jeszcze, ale na próżno – ponownie odzywa się poczta głosowa.

Fogtown / 18+Where stories live. Discover now