21. Perspektywa Vance'a Cartera.

Start from the beginning
                                    

— Jesteś pieprzonym egoistą, Vance — warknął, kierując się w stronę wyjścia, jednak zatrzymał się jeszcze na chwilę i spojrzał na mnie przez ramię. — I jeśli dowiem się, że dalej robisz tej dziewczynie nadzieję to osobiście spiorę cię po mordzie.

I wyszedł. Opuścił moje mieszkanie, zostawiając mnie samego. Mój głośny oddech roznosił się po ścianach salonu.

Miał rację, byłem pierdolonym egoistą. Nie potrafiłem znieść prawdy jaką mi zadał, więc uderzyłem w niego mocniej. Plułem sobie w brodę. Byłem chujowym przyjacielem, bratem, synem i nie potrafiłem tego zmienić przez samego siebie. Bo udawałem, że nic nie może się zmienić. Nie widziałem innej opcji.

Nate jeszcze co do jednego miał rację. To była moja wymówka. Bo tak było łatwiej. Bo już się przyzwyczaiłem. Bo prościej było w kółko powtarzać to samo niż próbować się zmienić. Próbować coś zmienić. Tylko jak zmienić coś co już dawno umarło?

Usiadłem na kanapie, oparłem łokcie na kolanach i złapałem się za głowę.

— Kurwa — warknąłem sam do siebie.

Spierdoliłem po całości i nie miałem najlepszego pojęcia jak to naprawić. Może nawet nie powinienem? Zdecydowanie żyło by im się lepiej beze mnie, bo nie zasługiwałem na przyjaciół jakich miałem. Doskonale to widzieli, pomimo to ze mną byli. Zawsze. Nigdy tego nie rozumiałem. Bo jak można chcieć w życiu kogoś tak rozpieprzonego? Kogoś przez kogo nie mogą żyć spokojnie?

Źli ludzie przyciągają złych ludzi. Tak było również ze mną. Więc dlaczego oni byli przy mnie? Nie zostawili mnie, gdy mieli szansę?

Nie zostawili mnie, gdy Wyattowi ktoś przykładał do skroni spluwę. Gdy zabito ukochanego psa Rosalie, bo nie spełniłem jednego warunku. Nigdy mi tego nie wypomniała, tak samo jak Wyatt. Przypadków było wiele. Ale oni nigdy mi tego nie wypominali. Trwali przy mnie, od zawsze. Mimo wszystko.

Telefon na stoliku zaczął wibrować. Przeniosłem na niego wzrok. Dzwoniła Vivian.

Przełknąłem głośno ślinę, zastanawiając się nad odebraniem połączenia. Wpatrywałem się w wyświetlacz rozbitego Iphone'a jak zahipnotyzowany wpatrując się w zlepek liter tworzących jej imię.

Nie odebrałem, pomimo, że dzwoniła dokładnie trzy razy. Wibracje ustały, ekran wygasł. Nie odebrałem, pomimo, że nie dzwoniłaby trzy razy gdyby nie było to ważne.

Nie odebrałem, bo wiem, że gdybym to zrobił uległbym jej.
O cokolwiek by mnie zapytała, odpowiedziałbym jej.
O cokolwiek by mnie poprosiła, zrobiłbym to.
To co się ze mną działo zaczynało być chore.

Czułem się dziwnie będąc przy niej. Inaczej niż przy Mercedes. Być może dlatego tak mnie do niej ciągnie. Rozkopuje uczucia i emocje, które myślałem, że już dawno zakopałem w sobie na dobre i robi to z łatwością. Nawet się nie stara, co wkurwia mnie jeszcze bardziej. Frustruje mnie to, że przy niej nie potrafię się opanować.

Nie zauroczyłem się w Vivian, ani nie zakochałem. Nic z tych rzeczy. To było coś... innego. Nieopisywalnego. To nie miało swojej definicji. Przy niej się po prostu... chciało. Wszystkiego.

Tak przynajmniej opisał to Rafe, gdy pewnego razu w naszym gronie padł temat Steyn. A ja nie śmiałem się z tym nie zgodzić. Ta dziewczyna miała w sobie coś co do niej przyciągało. Była jak magnes. W pozytywnym znaczeniu.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 14 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Let The Light InWhere stories live. Discover now