21. Perspektywa Vance'a Cartera.

Start from the beginning
                                    

— Ona nie zazna ze mną tego czego chce — oznajmiłem, bo chyba najwidoczniej o tym zapomniał.
— Nie dam jej związku. — Prychnąłem, czując obrzydzenie do samego siebie. — Przy mnie nie będzie mogła być szczęśliwa, nie będzie mogła się rozwijać. Bo kiedy ona wyjedzie na studia, ja nadal będę tu gnił. Dalej będę siedział w tym gównie, a ona sobie poradzi. Pójdzie na przód.

— Jak zwykle szukasz wymówki. — Parsknął prześmiewczo.

Podniosło mi się ciśnienie. Wiedziałem, że Nate chce dla mnie dobrze i wszystko co próbuje robić jest dla mojego dobra. Był mi najbliższy, ale czasem wydawało mi się, że nie mnie rozumie. Albo rozumiał zbyt dobrze.

— Jakiej, kurwa, wymówki? — warknąłem zirytowany, wstając na równe nogi.

— Vance, proszę cię. — Pokręcił głową z cynicznym uśmiechem i również wstał. — Katujesz samego siebie, a wiesz, że wystarczyłby jeden telefon. Jeden pierdolony telefon do twojego brata, a skończyłbyś z tym wszystkim.

Zacisnąłem mocniej szczękę, by nie wypowiedzieć słów, których potem bym najpewniej żałował.

Nathaniel wspomniał o kimś, kto był dla mnie martwy. Użycie tego argumentu tylko wskazywało na to, że inne się skończyły i jak bardzo był na mnie wkurwiony. Myślę, że nawet melisa w tym momencie nam nie pomoże.

— Ale na chuj ty go w to teraz w ogóle wplątujesz?! — uniosłem się, zaciskając ręce w pięści.

Ares zaczął szczekać zza drzwi mojej sypialni.

— Bo gdybyś schował dumę do kieszeni to nawet nie musielibyśmy wyjeżdżać z tobą do tej pieprzonej Kalifornii! Bo nie miałbyś wymówki, że nie chcesz komuś niszczyć życia! Bo kurwa chciałabym, abyś mógł być w końcu szczęśliwy! I nie martwić się, że ktoś może ci pierdolnąć kulką w łeb albo policja wpakować cię do pierdla!

Oboje staliśmy nabuzowani naprzeciw siebie. Nate również zacisnął palce w pięści. Może sekundy dzieliły nas od dania sobie po mordzie.

Zaśmiałem się szyderczo.

— A więc o Kalifornię chodzi? — Parsknąłem. — A czy ktoś was, kurwa, prosił żebyście jechali ze mną?!

— Oczywiście, że nie! Ale tak robią przyjaciele do chuja! — wycedził przez zaciśnięte zęby. — I czego ty, kurwa, nie zrozumiałeś?

Tak się składało, że zrozumiałem wszystko chyba aż ponadto. Ale nie potrafiłem tego przyznać przed samym sobą, dlatego tak zareagowałem.

Bo w naszej kłótni nie chodziło już o Vivian.
Ona była tylko jej zapalnikiem.

— Bo tak robią przyjaciele — zakpiłem, powtarzając jego słowa. — Szkoda, że nim nie byłeś, gdy opieka chciała zabrać mamie Avani tylko wolałeś się zaćpać w jakiejś norze dla ćpunów.

I gdy pięść Nathaniela spotkała się z moją twarzą, wiedziałem, że przesadziłem. Zasłużyłem na to. Cholernie na to zasłużyłem. Zatoczyłem się do tyłu z trudem utrzymując równowagę. Blondyn patrzył na mnie z mordem i zawodem w brązowych oczach.

Nigdy nie powinienem był tego powiedzieć. Te słowa nigdy nie powinny paść. Oboje mieliśmy wtedy trudny okres. Nate nie zaćpał bez powodu.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 14 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Let The Light InWhere stories live. Discover now