15.

569 85 74
                                    

15.

🅜🅐🅒🅚🅔🅝🅩🅘🅔

W poniedziałek siedziałam na stołówce i dziobałam w swoim burgerze. Miałam w nosie dietę, teoretyczne nadprogramowe kilogramy i Patsy Goodman.

Nie zmrużyłam oka w nocy. Ojciec zadzwonił do mamy i powiedział jej o ciąży Imogen. Wydaje mi się, że jakiekolwiek ziarenko szczęścia i pogodzenia się z losem umarło w mamie po jego słowach. Nie było krzyków, przeklinania i wyklinania, była tylko ogłuszająca cisza, a potem szloch dochodzący z jej sypialni.

Znowu czułam się jak wtedy, gdy ojciec oznajmił nam, że zakochał się w innej kobiecie i że wyprowadza się z domu. Po jego zniknięciu ciężko nam było nawet oddychać. Wszyscy obijaliśmy się od ściany do ściany, zagubieni, zrozpaczeni, a w końcu po prostu źli i rozgoryczeni.

Ja i Matt nie wiedzieliśmy co robić, o czym rozmawiać przy stole. Unikaliśmy swoich spojrzeń, a mama na przemian płakała i wyzywała ojca.

Nie chciałam znowu tego przeżywać. Nie miałam w sobie tyle siły ani chęci by udawać, że wszystko było okej.

— Może zwolnij się do domu. Tylko się męczysz. — Alex posłała mi zmartwione spojrzenie, a ja pokręciłam głową.

— Mama wzięła kilka dni wolnego z pracy. Wiem, że to okropnie brzmi, ale nie chcę siedzieć tam i słuchać jak płacze — przełknęłam czując jak i mi zbierało się na płacz. — Ona tak strasznie cierpi, a ja nie wiem co robić.

Millie złapała mnie za rękę i szepnęła:

— To nie jest okropne. To całkiem zrozumiałe.

Westchnęłam nie wiedząc co powiedzieć. Cóż, szlachetne to też z pewnością nie było. Spuściłam wzrok i pozwoliłam by włosy zakryły częściowo moją twarz. Czułam wyrzuty sumienia wobec przyjaciółek. Nie powiedziałam im, że powodem rozpaczy mamy była ciąża Imogen — zmyśliłam, że znowu podłamała się rozwodem i widokiem szczęśliwego ojca. Nie byłam w stanie wypowiedzieć głośno, że niedługo zostanę starszą siostrą. Nie było takiej opcji.

— Hej, dziewczyny. — Amanda jedna z pomponiar podeszła do naszego stolika, a ja miałam ochotę schować się pod blatem.

— Hej — powiedziała Sara. — Co tam?

— W piątek jest impreza u Samuela, piszecie się? — zapytała, a potem uniosła brwi, bo dostrzegła moją twarz. — Wszystko okej, Mac? Jakoś słabo wyglądasz.

Uśmiechnęłam się i poprawiłam włosy.

— Alergia.

Amanda zmarszczyła brwi, a potem otworzyła usta, które uformowały się w małe kółeczko.

— Racja. W zeszłym roku też chodziłaś z zaczerwienionymi oczami — powiedziała. — Myślałam, że już nic nie pyli — zamyśliła się, ale zaraz wróciła do interesującego ją tematu: — To co z tą imprezą?

Popatrzyła po nas, ale wszystkie cztery pokręciłyśmy głowami.

— Może kiedy indziej — mruknęła Millie, a Amanda wzruszyła ramionami i szybko się pożegnała.

— Alergia, co? — Alex uniosła brew.

— I tak nikogo nie interesują czyjeś problemy. Ludzie pytają się z grzeczności i tak naprawdę nie liczą na szczerą odpowiedź.

Millie, Alex i Sara spojrzały na mnie smutno, ale nic nie powiedziały. Wiedziały, że mówię prawdę. W zeszłym roku, kiedy chodziłam cała napuchnięta od płaczu każda jedna osoba uwierzyła w bajeczkę z alergią. Nawet nauczyciele, tylko panna Hall umiała dostrzec prawdę, bo tylko ją jedną interesowało coś więcej niż czubek własnego nosa.

(Nie)idealni YA| ZAKOŃCZONE Where stories live. Discover now