Uniosłem brwi słysząc jej słowa. Takich rzeczy plotkary z Exthon już nie mówiły. Zacząłem się zastanawiać co dokładnie oznaczało stwierdzenie „miał nas w nosie". W sensie tylko jej matkę czy też Mac i jej brata? Zostawił własne dzieci i nie utrzymywał z nimi kontaktu?

— A teraz chce, żebyśmy spędzili wyjątkowych dzień dla mojej rodziny z jego nową żoną.

Zmarszczyłem brwi czując jak i mnie ogarniała złość. Ojciec Mackenzie był doprawdy niezłym okazem dupka. Nie potrafiłem znaleźć w głowie słów pocieszenia, bo co można powiedzieć w takiej sytuacji? Przykro mi? Będzie lepiej? Twój ojciec to drań?

Poczułem jak coś ocierało się o moją dłoń, spojrzałem w dół i dostrzegłem, że jej ręka znajdowała się tak blisko mojej, że nasza skóra stykała się ze sobą. Jej dotyk budził gorąco gdzieś we wnętrzu mojej klatki. Przełożyłem ciężar ciała na nogę, która znajdowała się bliżej Mac, tak, aby nasze ciała dzieliła jak najmniejsza odległość. Mackenzie przechyliła głowę w moją stronę i jej brązowe włosy rozsypały się na moje ramię.

— Życie ssie, co? — zapytałem, a Mackenzie cicho mi przytaknęła.

Nieważne czy było się biednym czy bogatym, popularnym czy odludkiem — nikt nie miał idealnego życia.

Nikt nie był idealny — w końcu zaczynało to do mnie docierać. Spuściłem wzrok na wykafelkowaną podłogę kuchni i zacząłem się zastanawiać czy i ja mógłbym się choć trochę wyżalić Mac. Szybko jednak przywołałem się do porządku. Ta szalona myśl jak szybko się pojawiła, tak też i zniknęła. To, że przez chwilę porozmawialiśmy jak ludzie i Mackenzie odsłoniła przede mną nieidealną siebie tak naprawdę nic nie znaczyło. Wciąż byliśmy sobie obcy, łączył nas tylko projekt z chemii i korki.

Pool nie była moją przyjaciółką. A ja z całą pewnością nie nadawałem się na jej przyjaciela.

Wetchnąłem, a potem zdobyłem się na pogodny ton:

— Zamówimy chińczyka i zrobimy parę zadań z chemii?

Czułem, że to było najlepsze wyjście z tej sytuacji. Zrobienie czegoś normalnego. Zajęcie głowy mniej ponurymi myślami.

— Okej. — Mackenzie skinęła głową, a potem uśmiechnęła się. — Ale zamówisz coś innego niż kurczaka w sosie słodko-kwaśnym.

Zaśmiałem się w duchu. Zdarzyło się nam już kilkakrotnie jeść chińszczyznę podczas korepetycji i tak, zawsze zamawiałem to samo danie, co Mackenzie kwitowała tylko sugestywnym spojrzeniem.

— Ale go lubię.

— W menu jest co najmniej trzydzieści innych dań. Może kurczak po Hongkońsku? — zapytała, a ja pokręciłem głową. — To może wołowina w sosie z czarnej fasoli?

— Nie.

Nasze dłonie wciąż się dotykały i żadne z nas nie spieszyło się do przerwania tego fizycznego kontaktu.

— To może chociaż krewetki w sosie słodko-kwaśnym? — Spojrzała na mnie tymi ogromnymi brązowymi oczami, a ja czułem, że zgodziłbym się teraz na wszystko.

— Okej — mruknąłem, a Mackenzie uśmiechnęła się szeroko, mimo, że jej rzęsy wciąż oblepiała warstewka wilgoci.

Wyprostowała się i sięgnęła do telefonu, aby zamówić nasze jedzenie, a ja jedynym o czym potrafiłem myśleć było uczucie chłodu na mojej skórze, która przed chwilą doświadczyła kontaktu z ręką Mackenzie.

*

Wpatrywałem się w migający kursor na laptopie i chyba po raz setny poprawiłem leżące na nosie okulary. Na ekranie wyświetliła mi się strona internetowa uniwersytetu Brown. Znałem już na pamięć brązowo-biały gmach uczelni. Wiedziałem, gdzie znajdują się poszczególne katedry, znałem nawet nazwiska niektórych profesorów.

Potem zjechałem na zakładkę z uniwersytetem Pensylwanii i przełknąłem. Jak miałem wytłumaczyć ojcu fakt, że zamiast uczelni, która znajdowała się pół godziny od domu, wybierałem tę oddaloną prawie pięć godzin od Exthon?

Gdyby chociaż ten cholerny uniwerek w Pensylwanii nie był w Ivy League, to miałbym jakieś wytłumaczenie, ale nie, obie uczelnie były wysoko renomowane.

Skłamałem wtedy Mackenzie. Chemiczna katedra w Brown wcale nie była lepiej lokowana od tej w Pensylwanii. Chciałem po prostu wyrwać się z tego miasteczka, z domu, który był na wskroś przesiąknięty matką, odpocząć od opowieści ojca, od wszechobecnego w moim życiu błękitu. Zaczynałem się dusić. Udawanie przed ojcem, że opowieści o mamie mnie wzruszają stawało się nie do wytrzymania. Wiedziałem, że gdybym mu powiedział prawdę złamałoby to mu serce. Ojciec tak strasznie ją kochał. Wciąż kocha. To naprawdę była miłość jego życia. I po prawdzie zazdrościłem mu. Bo czułem, że ja nigdy nie zaznam takiej namiętności. Mój ścisły i pragmatyczny umysł blokował każdą szansę na szaleństwo. Miałem wyznaczony plan i się go trzymałem.

I tylko to liczyło się w moim życiu.

— Darcy?

Nawoływanie ojca tak mnie przestraszyło, że prawie upuściłem laptopa. Pospiesznie wyłączyłem okna z uniwersytetem Brown i Pensylwanią i zszedłem na dół.

— Tak?

Tata siedział przy kuchennym stole, który już nie był okupowany przez silnik samochodu i czytał gazetę. Mogłem się założyć, że przeglądał dział sportowy.

— Zastanawiałem się co jemy na obiad — mruknął.

Spojrzałem w kierunku lodówki, która wiedziałem, że była pusta i wzruszyłem ramionami.

— Pizza czy ta meksykańska knajpka?

Ojciec skrzywił się, a potem odłożył gazetę.

— Nie, ostatnio mnie wzdęło po fasoli.

— W takim razie pizza — zadecydowałem sięgając za komórkę.

Zamówiłem dwie z peperoni i siadłem koło ojca. Na jego przyozdobionej siateczką drobnych zmarszczek twarzy widniał szeroki uśmiechem. Lewy policzek nosił ślady smaru, mimo wolnej niedzieli ojciec musiał i tak pogrzebać w jakichś samochodowych częściach.

— Bratanek Jonathana chce iść na uniwersytet Pensylwania — powiedział niespodziewanie, a ja zacząłem się zastanawiać czy nie wywołałem wilka z lasu tym przeglądaniem stron internetowych szkół wyższych. — To mądry chłopak, na pewno się dostanie — mruknął. — Pomyślałem, że będzie mógł ci pomóc w przyszłym roku z rekrutacją.

Dotknąłem nerwowo okularów i uśmiechnąłem się słabo.

— Zobaczymy, bardzo możliwe, że się tam nie dostanę — powiedziałem, a ojciec prychnął rozbawiony moimi słowami.

— Darcy, masz łeb jak sklep, każdy uniwerek będzie się o ciebie zabijać w przyszłym roku. — Wyciągnął dłoń i położył ją na moim ramieniu by po chwili je lekko ścisnąć. — Dodatkowo masz uczelnię z Ivy League niecałe pół godziny od domu — nie mogłeś lepiej trafić. — Uśmiechnął się ciepło, a ja poczułem jak coś w środku mnie umierało. — Mama byłaby z ciebie taka dumna, synu. To po niej masz tę głowę do nauki, ja zawsze byłem w ogonach w szkole — zaśmiał się głośno.

W jego oczach zalśniło wzruszenie, a ja zacząłem się dusić. Zaczerpnięcie każdego kolejnego oddechu bolało. Byłem nie tylko tchórzem, beznadziejnym synem, ale i samolubnym dupkiem. Za półtora roku miałem zostawić ojca samego w tym mieście. Biedny nawet niczego nie podejrzewał. Przecież nigdy mu nawet nie wspominałem o uniwerku Brown. Nie miałem nawet odwagi przyznać się, że uniwersytet Pensylwanii nie był na mojej liście.

— Tato... — Spojrzałem w jego roześmiane oczy. — Co do... — urwałem w połowie, uratowany przez dźwięk dzwonka.

Ojciec uniósł pytająco brwi, a ja pokręciłem głową.

— Pójdę otworzyć drzwi — mruknąłem. — Ostatnim razem pomylili zamówienia.

Spuściłem wzrok i wyszedłem pospiesznie z kuchni. Może wszechświat nie chciał bym mówił ojcu prawdę? Może miał dla mnie ukryty plan? Miałem tylko nadzieję, że nie zrani on ojca.

(Nie)idealni YA| ZAKOŃCZONE Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora