20. Powinieneś częściej pić.

Start from the beginning
                                    

— Och, więc jestem twoją pierwszą partnerką? — spytałam zaczepnie.

— I jak na razie najlepszą — zaśmiał się. No baaa, wiadomo. — Tylko tego nie spieprz.

— Zrobię wszystko co w mojej mocy — zasalutowałam radośnie, jakby to co robię wcale nie było niebezpieczne.

Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Jak zawsze było pełno zaparkowanych aut, a wokół nich stały grupki osób. Niektórzy paliły trawę, której charakterystyczny zapach od razu dotarł do moich nozdrzy po opuszczeniu chevroleta. Inni pili alkohol albo po prostu stali pogrążeni w rozmowie. Puszczona z głośników muzyka roznosiła się po sporych rozmiarów terenie, unoszona przez delikatnie wiejący wiatr.

— Ktoś dał znać, że Colton po raz kolejny będzie dziś stawiał się na wyścigu. Niejaki Thomas Felton bierze dziś udział — tłumaczył mi, gdy szliśmy ramie w ramie w kierunku tłumu. W tym czasie rozglądałam się czy przypadkiem nie ma tu nikogo kogo nie chciałabym dziś spotkać. — Colton za niego ręczy, dlatego... musisz się skupić i go znaleźć. — Popatrzył na mnie z powagą.

Nic nie odpowiedziałam. Pokiwałam tylko na znak, że rozumiem i dopiero wtedy mój na miarę dobry nastrój zmienił się w nieco gorszy. Ponownie miałam natknąć się na człowieka, który mnie przerażał. I nie miałam nawet na myśli Rydera.

Na początku nie wzbudzając podejrzeń zaczęłam luźną gadkę z Travisem, przechadzając się i szukając wzrokiem Coltona Mureia. Dwadzieścia minut. Właśnie tyle czasu poświeciliśmy na nieudane poszukiwania, dlatego w pewnym momencie się rozdzieliliśmy. Nie byłam tym zachwycona, bo szczerze mówiąc to miejsce nie zależało do najprzyjemniejszych, a zazwyczaj każdy powtarzał mi, abym nie chodziła tu nigdzie sama. I teraz nie było przy mnie nikogo kto mógłby stanąć w mojej obranie.

Co prawda sama mogłam to zrobić. Ale przegrana walka z Ashley z tylu głowy przypomniała mi o tym, że gdyby naprawdę na mojej drodze stanął jakiś potężny byczek to byłabym stracona na stracie i została by mi tylko ostatnia modlitwa o odpuszczenie grzechów. Choć z tym gościem na parkingu poradziłam sobie nieźle...

Przeciskałam się przez pijanych i uradowanych ludzi, starając przedrzeć się bliżej lini startu. Może tam właśnie była nasza zguba. Ktoś w między czasie zatrzymał mnie na chwile, proponując skręta, ale grzecznie odmówiłam.

W końcu dotarłam na miejsce. Zrezygnowana westchnęłam ciężko nigdzie go nie zauważając. Może Travis się pomylił i wcale go tu nie będzie? To było jak szukanie igły w stogu siana.

Nagle mój telefon zabrzęczał, więc wyjęłam go z kieszeni spodni.

Nieznany numer: Widzę cię.

Ściągnęłam brwi. Po moim ciele przeszedł dreszcz, a włoski na moim ciele najeżyły się ze strachu.
Co do kurwy? To on?

Uniosłam wzrok znad komórki i po raz setny tego wieczoru zaczęłam się rozglądać. Ciężko jak zwykle było mi cokolwiek dostrzec. Było ciemno, a wszystko wokół rozświetlały tylko migające, kolorowe światła. A ja przy okazji byłam ślepa. Otępiała śledziłam tęczówkami na wszystkie strony. Chciałam zobaczyć czy czyjaś twarz wlepiona była w telefon. I owszem. Zobaczyłam, ale aż ponad dziesięć takich twarzy.

Nieznany numer: Szukasz kogoś?

Dłonie zaczęły mi się pocić. Oddech stał się ciężki, jak gdybym dźwigała ze sobą stutonowy kamień. Kurwa.
Drążącymi palcami wystukałam wiadomość:

Vivian: kim jesteś?

Szybko zrobiłam zrzut ekranu konwersacji i przesłałam go do Travisa. Co jeśli on wiedział, że go szukamy?

Let The Light InWhere stories live. Discover now