18. Byliśmy tylko ludźmi.

Start from the beginning
                                    

Następnie pośpiesznie opuściłam budynek szkoły, zastanawiając się czy Ashley zgłosi mój wybryk. Nie odzywała się do mnie od tamtego momentu i unikała jak ognia, co uważałam za dziwne i niepokojące.

Wyszłam na plac przed szkołą . Pogoda była ładna. Słońce świeciło, delikatnie przysłonione przez chmury, ale temperatura była znośna. Dlatego nie narzekałam na mróz, przemierzając chodnikiem w stronę wyjścia, ubrana w kremową bluzę z kapturem i jasnoniebieskie joggery.

O mało co nie potknęłam się o chodnik i zadławiłam śliną, gdy zauważyłam zaparkowane na parkingu czarne porsche. Wytrzeszczyłam oczu, mrugając kilkukrotnie z nadzieją, że mam omamy. Ale nie, to była rzeczywistość.

Nie wystarczające było to, że ludzie ze szkoły i tak o nas gadali? Musiał dać kolejny powód?

Vance'a stał oparty bokiem o samochód, z rękoma w kieszeniach bordowej bluzy. To był zwykły, nic nieznaczący pocałunek. Zaraz przeniosłam wzrok na osobę obok niego z którą rozmawiał.

Teraz to się zadławiłam śliną.

Pieprzona Ashley Gueva. Carter rozmawiał właśnie z nią. Nie wyglądało to przyjaźnie, wręcz przeciwnie. Chłopak obdarowywał dziewczynę swoim nieprzyjemnym wyrazem, tym przy którym miałeś ochotę zapaść się pod ziemie albo uciec jak najdalej. Podczas gdy ona wyglądała na przestraszoną, co chwile zerkając w stronę ludzi, jakby bała się, że Vance jej coś zrobi.

Prawie biegiem ruszyłam w ich stronę, przy okazji łapiąc zadyszkę. W międzyczasie nawet na kogoś wpadłam. Szybko go przeprosiłam i dalej szłam w zaparte. Niemal kurzyło się za mną, gdy wbiegłam w końcu na parking.

Niestety najlepszego wrażenia nie zrobiłam, gdyż pojawiając się przed nimi zgarbiłam się, łapiąc za serce, które waliło jak popaprane i oddychając jakbym przebiegła maraton. Przeniosłam na nich zamglone spojrzenie i wysapałam:

— Van... Vance, co ty... tu robisz?

Obydwoje na mnie spojrzeli. Kącik ust Cartera powędrował do góry, natomiast Ashely po zobaczeniu mnie wydawała się jeszcze bardziej przestraszona. Chyba nie rozumiem co się dzieje.

— O dobrze, że jesteś, Steyn — wychrypiał apatycznie, a zaraz przeniósł wzrok na blondynkę. — Czyń honory.

Również na nią spojrzałam z konsternacją wymalowaną na twarzy. W niebieskich oczach przemknął strach. Przełknęła głośno ślinę, a dłonie jej się trzęsły.

— Ja... ja... — jąkała się.

— No, Ashley... Śmiało, nagle się boisz? — zaśmiał się gorzko.

Popatrzyłam na niego w niezrozumieniu. Na wargach wciąż trzymał mu się ten przerażający uśmieszek. Czy właśnie tym był Vance? Postrachem? Czy ludzie mówili prawdę? Nie bali się go bez powodu?

Zachowywał się teraz diametralnie inaczej niż wcześniej. Zachowywał się tak jak, gdy pierwszy raz go spotkałam. Był zimnym, przerażającym chłopakiem z martwymi, matowymi oczami. Nie tym, którego całowałam w sobotę...

I wtedy mnie olśniło. Zastraszył ją. Najpewniej musiał wiedzieć co zrobiła i kazał Ashley mnie przeprosić, nie wnosić oskarżeń.

Ashley bała się go tak samo jak ja wcześniej.

Ktoś mógł stwierdzić, że to było urocze. Ale to było chore. Nie, kurwa, urocze. Bo to do czego posunął się Vance nie tylko było niemoralne, ale i kurewsko obrzydliwe.

— Jesteś, kurwa, popierdolony — wysyczałam jadowitym głosem, patrząc na niego z odrazą.

W brązowych oczach zauważyłam niezrozumienie, zdezorientowanie, ale wyraz twarzy pozostawał bez zmian. Nie rozumiał dlaczego tak zareagowałam.

Let The Light InWhere stories live. Discover now