- Miodowe ciasteczka, racja... Czekaj, nie będzie cię trzy dni?

- Zmartwiony? - Zwiadowca podciągnął nogę na siedzisko i poprawił luźną połę ciemnozielonej tuniki wystającej spod kirysa. Pojedynczym ruchem nadgarstka zachęcił chłopaka do odbioru nagrody ułożonej w zagłębieniu urękawicznionej śniadej dłoni. - Odetchniesz trochę ode mnie.

Est przyjął woreczek, przyjemnie ciężki i pełen smakołyków.

- Trzeba czasem odpocząć, prawda?

- Powiedziałeś to jakoś bez przekonania - zauważył Col. Szeroki uśmiech zelżał, przechodząc w smutne uniesienie lewego kącika ust. - Będziesz miał więcej czasu dla Travisa. Tymczasem powinieneś chyba udać się do sali ćwiczeń, Zrzęda już czeka, widziałem się z nim przed chwilą.

Mówiąc to, zsunął się z ławki, obrócił do białego elfa i skinął głową, szykując do odejścia. Na co chłopak najzwyczajniej w świecie nie mógł pozwolić. Zadziałał instynktownie, zaskakując nie tylko człowieka, ale i siebie samego.

- Col... - Nim się zorientował, stał naprzeciwko niego, miętosząc zwieńczenie lnianego woreczka. - Dlaczego jesteś dla mnie miły? Znaczy, w sensie nadmiernej troski. Jak rany, wcale nie nadmiernej, po prostu w stosunku do innych jest ona jakby, ja wiem, mniejsza...

Przerwał, a jego rozbiegany wzrok szukał jakiegokolwiek punktu zaczepienia, byle nie były to okolice wytatuowanego oblicza, do którego i tak natrętnie powracał. Ostatecznie wziął wdech dla uspokojenia nie tyle siebie, co niesfornych myśli, bo znów plótł co mu ślina na język przyniosła. Przy jowialnym tropicielu tracił rozum. Wyłącznie przy nim! Nawet Travis nie wzbudzał w nim tak silnej burzy!

- Przecież jesteśmy przyjaciółmi, Esti. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym i nie mówię o twoim wyglądzie. Chociaż to, co widzę, bardzo mi odpowiada - dodał niższym, uwodzicielskim tonem, pesząc chłopaka.

Z rozbawieniem odkrył że stojący przed nim dzieciak był już pełnoprawnym mężczyzną, jeśli nie brać pod uwagę definicji wieku. Różnica wzrostu, do niedawna wyraźna, zaczynała się zacierać. Esti rósł szybciej niż ludzie w wieku dojrzewania, ale na szczęście nie stracił nic ze swej ujmująco nieporadnej natury.

Lekki uśmiech wykwitł na wargach człowieka, przydając im subtelnej ciepłej barwy. Zadowolony z siebie obserwował jak Esti mruga gwałtownie, a źrenice rozszerzają się nieznacznie, choć natężenie światła się nie zmieniło. Tak, ryba połknęła haczyk i idąc w zaparte ciągnęła przed siebie, jak gdyby nic się nie zmieniło. Dać temu chłopakowi taran, a nie będzie bramy, której by nie wyważył tym swoim oślim uporem. Zresztą Col doskonale wiedział, że najpotężniejsze warownie upadają nie na skutek przeważającej siły, lecz konsekwentnej taktyki. Esti był jedną z nich, zamkniętą na głucho, solidnie bronioną, a jednak ustępującą z każdym mijającym dniem. Było to poniekąd zabawne porównanie i młody najemnik pilnował się, by przypadkiem nie parsknąć śmiechem. Bawił się wyśmienicie, słuchając jego argumentów.

- Masz wielu przyjaciół, a nie zabiegasz o nich tak jak o mnie. Nie spędzasz z nimi tyle czasu co ze mną. Z drugiej strony tak naprawdę nie wiem czy nie jest inaczej, a z góry zakładam...

- Dzieciaku - wszedł mu w słowo Col - tylko ciebie uważam za przyjaciela, bo wiesz o mnie rzeczy, jakimi nie dzieliłem się z nikim innym, nawet ze Zrzędą. A poza tym przyjaciele dbają o siebie, prawda?

- Ale ty masz ukryty motyw.

- Och, zatem o to ci chodzi... - Col nie mógł powstrzymać chichotu. Ten dzieciak nie był w stanie wyrazić wprost tego, co czuł. Szedł naokoło trwoniąc czas i energię, plątał się i mieszał, a wystarczyło na niego popatrzeć, by poznać prawdę. - Owszem, mam. W sumie to nie taki ukryty, skoro o wszystkim wiesz.

Biały elfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz