EPILOG

1.9K 86 34
                                    

Valerie

Powoli wygładziłam palcami materiał czarnej sukienki.

Powinnam była wiedzieć, że tak właśnie skończy się historia moja i Luki. Ubrana w czerń, zamiast biel, o którą w końcu go prosiłam.

Sięgając po cienki płaszcz, rzuciłam okiem na kalendarz, wiszący na ścianie obskurnego mieszkania, w którym ja i Hollister byliśmy ostatni dzień.

Był osiemnasty kwietnia, dzień ślubu Luki i Francesci. Został przyspieszony o niemal dwa miesiące. Hollister nie wiedział, dlaczego postanowili to zrobić, a Nevan stwierdził, że w sumie go to nie obchodzi, więc nie będzie angażował ludzi, aby zrobili to dla niego.

Nie czułam już nawet rozpaczy, a ziejącą w piersi pustkę. Luca nigdy tak naprawdę nie był mój, mimo że ja nadal byłam jego. Nasz wspólny czas był skazany na porażkę, nawet nie odkąd się poznaliśmy, a od piętnastu lat.

– Val? – Zza drzwi dobiegł do mnie ostrożny głos Hollistera. – Na dole czeka już jeden z tych sukinsynów.

Spomiędzy moich warg wydobyło się ciche westchnienie, gdy sięgnęłam po czarne przeciwsłoneczne okulary i założyłam je, ukrywając martwe spojrzenie.

Nie wyjechaliśmy z Nowego Jorku po dwudziestu czterech godzinach ku niezadowoleniu Nevana. Pozostaliśmy w mieszkaniu na obrzeżach miasta, płacąc właścicielowi z góry. Na widok licznych plików banknotów otworzył komicznie oczy i podarował nam najtańszą butelkę szampana na rynku.

Wypiłam ją sama, co do kropli.

Tydzień temu wymknęłam się w nocy przez okno w sypialni. Hollister zajmował kanapę w salonie i codziennie rano na nią przeklinał, rozciągając zastygłe mięśnie po nocy. Przerzuciłam nogę przez okno i wylądowałam miękko na schodach pożarowych. Przytuliłam plecy do ściany i uniosłam twarz do góry, nasłuchując. Kiedy po pięciu minutach, nie usłyszałam alarmujących dźwięków, że mój brat usłyszał moją ucieczkę, szybko zeszłam na chodnik.

Ubrana na czarno w ubrania z sieciówki wtopiłam się w mrok.

Nie powinnam była być w Nowym Jorku, a co dopiero przed Rovine. Narzuciłam jednak kaptur na głowę i schyliłam twarz, aby była częściowo ukryta w cieniu i obserwowałam klub z ulicy naprzeciw.

Mój żołądek zacisnął się ciasno, grożąc mdłościami po małej kolacji, gdy moje spojrzenie spoczęło na czarnym McLarenie Luki. Był w środku.

Przez chwilę miałam ochotę przekonać się, czy spełniłby obietnicę zabicia mnie. Od nocy na dachu wyobrażałam sobie, jak staje przede mną z rozbawieniem i popycha na kolana. Nie próbuję się wyrwać, gdy przykłada mi lufę pistoletu do czoła i strzela. Po prostu patrzę na niego, spojrzeniem błagając, aby mnie pokochał jak ja jego. W moich myślach nigdy nie odwzajemnia tego spojrzenia.

Po niemal dwóch godzinach przez drzwi Rovine wyszedł młody mężczyzna, na którego czekałam. Z dłońmi w kieszeniach jeansów spokojnie stawiał kroki na chodniku, kierując się nieświadomie w moją stronę. Stałam przy jego samochodzie, który naprawdę przyciągał zbyt wiele uwagi.

Jego czarne Converse rozbijały krople z kałuż na ulicy.

– Sav – szepnęłam, pojawiając się za jego plecami, kiedy sięgnął do klamki samochodu.

Powoli spojrzał na mnie przez ramię, cofając się od pojazdu. Szeroko otworzył oczy.

– Kurwa – sapnął i złapał mnie za ramię. Poprowadził mnie za budynek, chowając nas przed nielicznymi ludźmi z ulicy. Było po trzeciej w nocy we wtorek, więc nawet w tak dużym mieście chodniki świeciły niemal pustkami. – Co ty tutaj robisz?

Beautifully cruel ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now