Tak, tata dwoił się i troił, robił wszystko, abyśmy byli po jego stronie i zaakceptowali nową macochę i może i Matt dawał się nabrać na te sztuczki, albo przynajmniej dobrze udawał, ja nie byłam tak dobrą aktorką. I też nie miałam ochoty udawać, że wszystko był okej.

Bo nie było.

— To tylko torba — mruknęłam zapinając pas. — Mam tam dosłownie butelki wody, pompony i buty.

Matthew nie skomentował moich słów. Nacisnął pedał gazu i wyjechał na główną drogę. Założyłam ramiona na piersi i też obdarowałam go milczącą pogardą. To nie tak, że ja i Matt wiecznie rwaliśmy ze sobą koty, ale raczej nie można nas było nazwać szczególnie bliskimi sobie. Kochaliśmy się, ale nie byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.

Przymknęłam oczy delektując się ciepłym powiewem wiatru na twarzy. Lato w Exthon w małym miasteczku położonym w stanie Pennsylwania powoli dobiegało końca. Na myśl, że znowu czekało mnie dziesięć miesięcy wstawania o siódmej rano robiło mi się słabo.

Czerwone camaro zamruczało cicho i po chwili stanęliśmy pod domem Scotta Swana — najlepszego przyjaciela mojego brata.

— Suń się do tyłu. — Matt spojrzał na mnie znad przeciwsłonecznych okularów. — Obiecałem podwózkę Scottowi.

— Ale byłam pierwsza — zaprotestowałam.

Brat uniósł brew i uśmiechnął się.

— Ale to moje auto. Spadaj do tyłu, albo idź na piechotę — mruknął, gdy czerwone drzwi od strony pasażera się otworzyły.

Scott stał na swoim podjeździe i spoglądał na mnie pytająco. Zacisnęłam szczękę i przewróciłam oczami. Właśnie tak wyglądała hierarchia u Matthew Poola — przyjaciele ponad siostrą.

Resztę drogi do szkoły spędziłam ściśnięta na tylnym siedzeniu i obserwowałam z kwaśną miną jak Matt i Scott gadali jak najęci o ostatnim roku w liceum, koszykówce i dziewczynach. Zaczęłam się poważnie zastanawiać czy obślinione papierki we włosach nie były lepszą alternatywą.

Gmach naszego liceum, które nosiło dumną nazwę Sky Gardens, przez otaczające je ogrody, prezentował się naprawdę dostojnie. Z wysokimi wieżyczkami i szarą cegłą wyglądał niczym królewski zamek. Wizualne efekty nieco łagodziły rutynę i nawał szkolnych obowiązków. Nie byłam raczej osobą o mega estetycznej duszy, ale zawsze łatwiej było znieść coś niemiłego, gdy to było owiane ładną otoczką.

Czerwone camaro zaparkowało niedaleko wejścia, jak na seniorów i w dodatku członków drużyny koszykarskiej przystało Matt i jego koledzy dostali najlepsze miejsca parkingowe. Wyłuskałam swoją torbę i ruszyłam szybkim marszem w stronę szkolnego boiska po drodze mijając kilka osób, które machały mi ochoczo na powitanie. Patsy nienawidziła spóźnialskich, a że był to pierwszy trening w roku, na każdego spóźnialskiego czekało osiemset metrów do pokonania biegiem.

Nie miałam zamiaru się dzisiaj spóźnić.

— Mac! Hejka!

Zza zakrętu wyłoniła się burza czarnych loków. Moja przyjaciółka Millie Brown uśmiechała się szeroko i pomachała mi ręką.

— Hej, Millie — odparłam mniej entuzjastycznie.

W przeciwieństwie do przyjaciółki nie należałam do rannych osób, mój dobry humor budził się dopiero koło jedenastej. Poprawiłam pasek od torby i zaczekałam, aż Millie zrówna się ze mną krokiem.

(Nie)idealni YA| ZAKOŃCZONE Where stories live. Discover now