1.

1.1K 100 140
                                    

1.

🅜🅐🅒🅚🅔🅝🅩🅘🅔

— Mackenzie! Jest prawie siódma, wstawaj w tej chwili, albo będziesz taszczyć swoje cztery litery szkolnym autobusem! — Moja matka wydarła się niemiłosiernie z dołu i najpewniej obudziła połowę dzielnicy. — Matthew wychodzi za piętnaście minut i nie będzie znowu na ciebie czekał!

Skrzywiłam się, przyciskając twarz do poduszki, a potem odkrzyknęłam matce, bo ta znowu zaczęła coś marudzić:

— Już wstałam! Zaraz zejdę!

Zerknęłam na swoje zakopane w kołdrze ciało i westchnęłam ciężko. Dzisiaj był czwartek, a to oznaczało, że przed szkołą miałam trening cheerleaderek, gdyby nie to, mogłabym spokojnie pospać jeszcze godzinę. Najchętniej zrezygnowałabym ze spotkania z Patsy Goodman — kapitanem pomponiar, ale wiedziałam, że jeżeli chociaż zająknę się o tym przed mamą, ta wścieknie się i obudzi pozostałe pół dzielnicy.

Ludzie wywodzący się z linii Pool byli urodzonymi dowódcami, przynajmniej tak zawsze mawiał mój ojciec, a matka ochoczo mu w tym przytakiwała. Philip Pool, mój tato za czasów szkoły był kapitanem drużyny koszykówki, mój brat Matt poszedł w jego ślady, a ja miałam duże szanse na zostanie następczynią Patsy — mogłam wymachiwać pomponami w roli kapitana i wiedziałam, że mama rozpaczliwie tego chciała. Rodzice rozwiedli się niecałe półtora roku temu i mimo, że moja rodzicielka nie mogła już legalnie używać nazwiska Pool, wciąż chciała pokazać byłemu mężowi i jego nowej żonie, że potrafiła kultywować zwycięską pasję przodków rodziny eks męża.

— Mackenzie!!!

Przestraszona ni to piskiem ni warknięcie mamy, zerwałam z siebie kołdrę i czym prędzej wyskoczyłam z łóżka.

— Idę!!! — odkrzyknęłam biegnąc do przylegającej do pokoju łazienki i modląc się w duchu, aby Matt na mnie zaczekał.

Szkolny autobus był naprawdę strasznym miejscem. Nie uśmiechało mi się wygrzebywać z włosów różnych świństw, które chłopcy z najwyższej klasy ochoczo wciskali we wszystkie pasażerkie żółtego busa.

Po szybkiej wizycie w toalecie, zbiegłam pospiesznie po schodach i pomachałam stojącej przy kuchence mamie.

— Na razie!

— Śniadanie.

Wskazała na kuchenny blat, a ja zrobiłam nieszczęśliwą minę. Słyszałam jak czerwone auto brata już cicho mruczało, gotowe by odjechać w każdej chwili. Wizja obślinionych kawałków papieru we włosach zaczęła być nagle bardzo realna. Władowałam do ust kilka kęsów jajecznicy, co zostało skwitowane westchnięciem mamy, a potem wybiegłam na podjazd.

— Matt, czekaj! — sapnęłam poprawiając dużą sportową torbę na ramieniu.

Tak jak myślałam, brat już wrzucał bieg, kompletnie nie przejmując się moim losem. Podbiegłam do auta i po wrzuceniu sportowego sprzętu na tył, usadowiłam się na siedzeniu pasażera.

— Może tak delikatniej? — Matt spojrzał na mnie z wyrzutem.

Na jego opalonej twarzy rysował się gniewny grymas. Matthew dostał czerwone camaro na osiemnaste urodziny. Był to prezent od ojca i chyba bardziej od świętowania teoretycznej pełnoletności Matthew, ojcu chodziło o ugłaskania go po rozwodzie.

(Nie)idealni YA| ZAKOŃCZONE Where stories live. Discover now