MARCEL cz. I

91 8 1
                                    

Bawię się długopisem od długich godzin. Kolejny ciężki poranek, który mógłbym przespać gdyby nie to, że muszę pracować. Praca i praca.. Ta cholerna praca stała się moim więzieniem. Nic dziwnego, że rodzice wiecznie się kłócili.. Przewracam w palcach nerwowo długopis patrząc się na kartkę A4. Żebyśmy się dobrze zrozumieli... Na pustą kartkę A4... Pustą jak ja... Mój wzrok mimowolnie wędruje do zdjęcia.

- Liv, odebrałaś mi wszystko..- wzdycham bo cholernie boli jak na nią patrzę.

Z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej żałuje, że nie zachowałem się samolubnie wobec niej. Że pozwoliłem jej odejść. Choć wtedy nie byłem w pełni świadom tego co do niej czułem teraz wiem, że tylko ona mogłaby być moją lepszą przyszłością. Moja noga chodzi jak poparzona gdy przypomnę sobie słowa Serba „zniknęła... wyszedłem na chwilę zadzwonić, a gdy przyszedłem już jej nie było.". Byłem wściekły na siebie i na niego, ale głównie na siebie. Powinienem był zostać i ją odwieźć, ale nie mogłem. Każda minuta z nią dłużej mogła być tą, która pozbawi mnie hamulców...

- Aaaa!!! – drę się z rozdrażnienia i zrzucam wszystko co stoi na biurku. W głowie mam mętlik.

Papiery latają w powietrzu mieszając się wzajemnie.Jednak mam to aktualnie w dupie.

Słysze jak szkło i ramki roztrzaskuje się o ścianę spadając na podłodze. Podnoszę się wywracając niezamierzenie krzesło do tyłu. Chwytam kryształowy korek od karafki leżący obok mojej nogi i cisnę nim przez cały pokój. Moja klatka piersiowa dyszy jak po długim, mocnym pieprzeniu, a po czole czuje jak spływa niewielka kropla potu. Moje dotąd opanowane emocje coraz częściej wymykają mi się z rąk. Jestem jak tykająca bomba. Czuje się jak w sennym koszmarze.Najgorsze jest to, że tym razem nie mogę z niego uciec, a wszystko to nie jest złudzeniem tylko prawdziwym życiem.

Na dźwięk otwieranych cicho drzwi unoszę wzrok i uspokajam migoczące serce.

- Cześć.

To krótkie słowo rzucone w moją stronę z jej ust jest zupełnie inne. Jest dla mnie jak stos tabletek uspokajających. Widzę jak jej oczy krążą po bałaganie, który narobiłem.Obserwuje uważnie jej rozchylone usta, które na pewno chciałyby o coś zapytać jednak tego nie robi.

Jestem jej wdzięczny bo nie wiem czy zdołałbym opanować głos.

Kiedy mam wrażenie, że zaraz ucieknie w mojej głowie pojawia się milion rad. Jedne głosy mówią odpuść... Pozwól jej wyjść. Ale zdecydowanie bardziej skłaniam się ku tym, które namawiają mnie do spędzenia z nią choć sekundy więcej. Dlatego ponownie daje się wciągnąć w jej sidła. Tak. Ja Marcel Martinez następca pieprzonego podziemia z pełną świadomością wchodzę w pułapkę ignorując wszystko co dotąd mi wpajano.

- Myślałem, że nie chcesz mieć ze mną kontaktu. – rzucam w jej kierunku z trudem zachowując obojętność.

Przyciągam tym jej uwagę, która dłuższą chwilę zajmowała się bałaganem jaki narobiłem. Olivia zamyka za sobą drzwi i niepewnie wchodzi dalej. Rozgląda się na boki jakby pierwszy raz widziała to pomieszczenie.

Jest piękna. Choć włosy ma dziś rozczochrane, a oczy podkrążone zapewne po wczorajszym weselu nie mogę się na nią napatrzeć.

- Tak.. Em.. Ja.. – próbuje nieudolnie zacząć czym wywołuje u mnie rozbawienie. Szkoda tylko, że musze dusić je w sobie.

Próbowałem jej wytłumaczyć, że jej pragnę, że chce ją odzyskać. Ale to na nic. Moje sposoby nie działały. Powinienem domyślić się, że nie jestem w stanie jej do niczego zmusić. Ta dziewczyna to zawzięta polka w słodkiej obudowie. Muszę jak najszybciej znaleźć do niej drogę. Tą właściwą i skuteczną. I choć mogłoby się wydawać, że odpuściłem to tylko złudzenie. Ta kobieta będzie moja. – Ja.. – unoszę brew zniecierpliwiony. – O Boże! Krwawisz!

Zerwany układ. Oddane serce #2Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt