18

145 6 5
                                    

- Jerry! Co się stało? - zapytałam.

Ujrzałam go na środku salonu, całego zdruzgotanego i zakrawionego, podczas gdy dookoła znajdowały się kawałki potłuczonego szkła. Popatrzyłam na niego z współczuciem i lekką dezorientacją.

- Laura ona... - powiedział zrozpaczonym głosem. Nie dokończył zdania, gdyż łzy poleciały z jego oczu. Krew leciała z jego rąk, więc zakładałam, że uderzył w szklany stolik.

- Co się stało Laurze? - ciągnęłam, choć widząc jego stan, nie powinnam.

- Do cholery, ona nie żyje! - krzyknął. - Zabili ją! - powiedział ciszej. - Zabili moją Laurę, rozumiesz? - zaczął płakać jeszcze głośniej.

Szybko podbiegłam do Jerrego i go przytuliłam. Byłam gotowa na to, że mnie odepchnie, jednak on przytulił mnie najmocniej jak potrafił. W tamtym momencie, nie obchodziło mnie to, że będę cała pokryta krwią. Obchodził mnie tylko i wyłącznie mój brat, który mnie  potrzebował. Choć on nigdy nie był przy mnie kiedy mama umarła, wiedziałam, że ja nie mogę tak postąpić.

Widziałam, że muszę przy nim być.

- Wiemy kto to był. - do domu wszedł ojciec, z dość dużym gronem ludzi. - Pewnie już tutaj jedzie, dlatego pojedziecie ze mną w bezpieczne miejsce i zostaniecie tam na jakiś czas, a moi ludzie się nim zajmą.

- Co z nim zrobicie?

- Kto to był? - zapytaliśmy w tym samym momencie. Jerry wyrwał się z mojego uścisku i wciąż z krwawiącymi rękoma, podszedł do Philipa. - Muszę go zabić. - powiedział stanowczo.

- Jerry, synu - zaczął ojciec. - Nie jesteś teraz sobą, nie mogę ci na to pozwolić. - położył rękę na jego ramieniu. - Obiecuję, że moi ludzie się nimi zajmą. - powtórzył.

- Ale, ja muszę się zemścić za to co zrobił Laurze! Musi za to zapłacić! - krzyknął, a mężczyzna jedynie go do siebie przyciągnął. Nigdy w życiu nie widziałam go w takim stanie. Odsunął się od niego, już nieco spokojniejszy. - Powidz mi chociaż kto to był.

- Richards. - odparł z poważną miną. - No dobra, chodźcie. Nie możemy więcej przedłużać.

Wyszliśmy z rozwalonego mieszkania. Philip pokierował nas do dużego, czarnego wana, który rzekomo miał nas zabrać do jego domu. Kiedy jechaliśmy w pewnym momencie poczułam wyrzuty sumienia. Choć może się to okazać w tym momencie dość głupie i niestosowne, poczułam się źle, gdyż miałam spotkać się z Hope. Na szczęście jeszcze nie byliśmy jeszcze tak daleko, dlatego w pewnym momencie zaczęłam mówić:

- Hej, wiem, że nie jest to najlepszy moment, ale miałam spotkać się ze swoją dz... - przerwałam. - znajomą. Czy moglibyśmy zawrócić, chciałabym jej to poniekąd wytłumaczyć. - spuściłam wzrok. - Ona mieszka naprawdę niedaleko stąd.

- W porządku. - mój ojciec uległ błaganiom i poprosił kierowcę, aby zawrócił. Uśmiechnęłam się do niego i wysłałam przepraszające spojrzenie.

Kiedy się zatrzymaliśmy szybko wybiegłam z samochodu, tak aby zająć jak najmniej czasu. Wiedziałam, że to co robię jest niebezpieczne, ale nie mogłam tak po prostu wystawić Hope. Na szczęście ujrzałam ją na ławce, blisko jej domu. Podbiegłam do niej.

- Hope! - zatrzymałam się i podparłam ręce na na kolanach, ciężko oddychając. - Mam naprawdę mało czasu, żeby ci to wyjaśnić, więc po prostu przejdę do rzeczy. - wzięłam głęboki oddech.

- Moon, również dobrze cię widzieć. - uśmiechnęła się przyjaźnie. - Co się stało? - zapytała ze zmartwionym wyrazem twarzy, kładąc rękę na moim policzku.

- Laura zmarła. - powiedziałam natychmiast. - Ktoś ją zabił, a teraz moja rodzina nie jest tu bezpieczna. Ojciec przyjechał i stwierdził, że na jakiś czas zabierze nas gdzieś, gdzie jest bezpiecznie. - mówiłam na jednym wdechu. - Cóż, nie wiem ile trwa "jakiś czas" u mojego ojca, więc pomyślałam, że przyjdę i ci to wytłumaczę...

- Och, Moon, tak mi przykro. - powiedziała ze współczuciem. - To było bardzo urocze, że pomyślałaś, żeby mi to powiedzieć, ale naprawdę nie musiałaś. - uśmiechnęła się.

- Moon, musimy już jechać! - usłyszałam głos Philipa z auta, które stało nieopodal.

- Minuta! - krzyknęłam. - Muszę iść.

- Trzymaj się, najdroższa. - złożyła mały pocałunek na moich ustach.

Oddałam pieszczotę i lekko się uśmiechnęłam. Zaraz po tym pobiegłam do auta i usiadłam na swoim miejscu, które znajdowało się z tyłu pojazdu. Ponownie ruszyliśmy.

- To nie była tylko znajoma. - powiedział Jerry.

- Stwierdzasz czy pytasz? - byłam pewna, że moja twarz była czerwona.

- Stwierdzam. - uśmiechnął się smutno. - Mam rację, prawda? - zapytał, a moja twarz zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Ba, nawet pojawił się na niej uśmiech. - Oczywiście, że mam. - zaśmiał się delikatnie.

Po jakimś czasie dojechaliśmy na miejsce i, o mój Boże, ten dom był ogromny. Weszłam do środka, a w środku było jeszcze ładniej niż na zewnątrz. Gdy chodziłam dookoła, w salonie zobaczyłam wysokiego mężczyznę, który trzymał... nóż?

- Moon, uważaj!

~~~

czyzby kolejny polsat?? co mogę powiedzieć...

do następnego!

Can we talk about Moon?Where stories live. Discover now