9

143 7 2
                                    

Udało mu się wtargnąć do środka.

Przeraziłam się. Był wysoki. O głowę wyższy ode mnie. Patrzył na mnie z góry, a ja na niego z dołu. Uśmiechnął się szeroko, co sprawiało, że był nieco mniej straszniejszy niż przedtem.

- Kim pan jest? - zapytam, drżącym głosem. - I skąd ma pan klucz do mojego domu? - dodałam szybko.

- Och, moja Moon - rozczulił się. Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami. - Dlaczego nie chciałaś mnie wpuścić?

- Ja zadałam pytanie pierwsza. - mówiłam z pretensjami. - Kim. Pan. Jest?

- Zadziorna. - zaśmiał się sam do siebie. - Dowiesz się w swoim czasie, moja droga. - przeczesał włosy palcami.

- Co pan tu robi? - kontynuowałam serie pytań, zapominając chwilowo o siedzącej w salonie, zdezorietowanej Hope.

- Znalazłem czas i chciałem cię zobaczyć. - wzruszył ramionami, jak gdyby nigdy nic. - Odpowiedziałem na twoje pytania. Twoja kolej, Moon, odpowiedź na moje pytanie.

Zmierzyłam go wzrokiem, tworząc tym samym niekomfortową i, nie do końca przyjemną ciszę. Z jego kieszeni wystawał kawałek... pistoletu?! Co to do cholery ma być? W głębi byłam niesamowicie przejęta całą sytuacją, jednak na zewnątrz starałam się być w miarę opanowana.

- Odpowiem, jak pan odpowie na jeszcze jedno moje pytanie. - powiedziałam dumnie.

- Ależ to niesprawiedliwe - stwierdził, lekko się śmiejąc. - W porządku. - powiedział i na chwilę się zatrzymał. - Odpowiem jeśli uznam to pytanie za warte odpowiedzi.

- Dlaczego ma pan pistolet w kieszeni?

- Pytanie nie warte odpowiedzi. - powiedział szybko.

- W takim razie, nie ma mowy, że odpowiem na pańskie pytanie. - wzruszyłam ramionami, z chytrym uśmiechem.

- Masz charakter, młoda. - uśmiechnął się i potarł brodę. - Cóż, ten pistolet jest do obrony.. I innych rzeczy.

- Można powiedzieć, że panu wierzę. - odpuściłam. - Chyba teraz moja kolej - westchnęłam, a on pokiwał głową. - Tak szczerze... Dziwi pan się? Oczywiste było to, że nie pozwolę jakiemuś obcemu mężczyźnie, który ma, jakimś cudem, klucz do mojego mieszkania tutaj wejść.

- Dasz wiarę, że wcale nie jestem ci obcy? - zapytał retorycznie, cwanie się uśmiechając i wyszedł.

Stałam na środku korytarza, z trzęsącymi się rękoma. Co to było?! Nie byłam w stanie się ruszyć. Cała ta sytuacja była dla mnie cholernie dziwna i stresująca. Bo przecież nie codziennie obcy mężczyzna w garniturze, przychodzi (a raczej włamuje) mi do domu, prawda?

Hope, która wciągu tego wydarzenia, nie odezwała się słowem i siedziała cicho, jak tylko mogła, podeszła do mnie i mnie objęła. Było to równie szokujące, co ta sytuacja sprzed chwili. Nie żartuje.

Niepewnie oddałam uścisk, a dziewczyna  dostała gęsiej skórki, co było dla mnie dość mocno wyczuwalne. Nie odsunęła się, tylko jeszcze bardziej mnie do siebie przyciągnęła.

Stałyśmy tak niewiadomo ile. W jej ramionach czułam się bezpieczna. I czułam się przede wszystkim komfortowo. Hope puściła mnie i spojrzała na zegar, wskazujący godzinę 11.40. Nie sądziłam, że aż tyle to zajęło.

- Nie chcę zostawiać cię samej, jednak naprawdę muszę już wracać. - powiedziała z żalem w głosie.

- W porządku. - machnęłam ręką. - Dziękuję, że w ogóle przyszłaś.

Uśmiechnęła się i wyszła. Zamknęłam drzwi i poszłam usiąść na kanapę. Niedługo później jednak wstałam, aby po raz kolejny upewnić się, że zamknęłam drzwi na klucz.

Przysięgam, że przyprawiło mnie to o jakąś paranoję.

Can we talk about Moon?Where stories live. Discover now