17

106 6 5
                                    

Chodziłam dookoła mojego pokoju, trzymając się za głowę i starając się nie wylać kolejnego morza łez. Wiedziałam, że tym, co robię zawiodę Laure, jednak nie mogłam się powstrzymać i zajrzałam do mojej tajnej skrytki, sięgając po papierosy.

Wyszłam na balkon i cierpiąc świeże powietrze, zapaliłam używkę. To, co robiłam nie było pod żadnym względem dobre, jednak nie miałam innego, sprawdzonego sposobu, aby jakkolwiek się odstresować.

Przyglądałam się miastu. Wszędzie świeciły się światła, pomimo tego, że była późna godzina. Całkiem, jakby to miasto nigdy nie spało. Cóż, nie mogłam powiedzieć, że nie wyglądało to cudownie, bo bym skłamała.

Po niecałych 15 minutach, położyłam się na łóżku i wpatrywałam się w sufit. Wiele niepotrzebych myśli przepływało przez moją głowę, jednak stłumiłam większość z nich. A przynajmniej się starałam. Moje oczy same już się zamykały, a chwilę później udało mi się zasnąć.

×××

Odkąd Laura była w szpitalu, nie potrafiłam normalnie spać. Nie wiedziałam dlaczego, ale nie dawało mi to spokoju. Połowa moich myśli opierała się na niej. Druga połowa, niestety, na Phillipie. Choć w całym tym zamieszaniu, znalazła się ta mała iskierka nadziei, zwana Hope.

Przez ostatni tydzień, kiedy tylko dowiedziała się o wszystkim, starała się mnie pocieszyć. Za każdym razem kiedy mówiła te miłe słowa, moje serce się rozpuszczało.

Nie mogłam uwierzyć, że już za dwa tygodnie jej tutaj nie będzie. Wyobrażenie, że wyjeżdża i nie zobaczę jej przez Bóg wie ile czasu, absolutnie mnie niszczyło. Nie chciałam, żeby to się stało i liczyłam, że Hope pewnego dnia mi powie, że to żart, i tak naprawdę tutaj zostaje.

Chciałam jednak spędzić te tygodnie tak dobrze, jak tylko mogłam. Wiedziałam, że będzie to ciężkie. Chociażby ze względu na mojego ojca, czy brata, którzy nie dawali mi żyć przez ostatni tydzień.

Phillip był taki sam jak Jerry, a w połączeniu byli jeszcze gorsi. Prawie że codzienne kłótnie, były już dla mnie normalne. Czasem nawet zdążyła się bijatyka, w której niestety udało mi się oberwać. Nie bolało mnie samo uderzenie, bolał mnie fakt, że nikt nawet nie zwrócił na to uwagi.

Ojciec pojawiał się w naszym mieszkaniu niemalże codziennie, co niesamowicie mnie dziwiło. Dlaczego teraz się ciągle pojawiał, a wcześniej nie mógł nawet dać znaku, że żyje?

Słysząc kolejną kłótnie, wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni, gdzie odbywała się cała akcja.

- Jasna cholera, nie macie już dość?! - krzyknęłam, tak aby mnie usłyszeli. - Nie wiem o co poszło, ale jestem pewna, że to kolejna niepotrzeba kłótnia. Zachowujecie się gorzej niż dzieci!

- Nie waż się tak więcej odzywać, su... - nie dokończył, gdyż ojciec złapał za jego rękę, która leciała w kierunku mojej twarzy.

- Nie odzywaj się tak do niej! - ścisnął jego rękę. - Pamiętaj, że to ja jestem waszym ojcem i to, że jesteś jej opiekunem do niczego cię nie usprawiedliwia.

Wzięłam do ręki szklankę wody i wróciłam do pokoju. Nie słyszałam dalszej części kłótni, gdyż założyłam na uszy słuchawki i puściłam dość głośną muzykę.

Późnym popołudniem, kiedy już skończyłam słuchać muzyki i szykowałam się na wyjście z domu, usłyszałam tluczącze się szkło. Początkowo, uznałam to za normalne i to zignorowałam, jednak po chwili doszłam do wniosku, że coś jest nie tak.

Wyszłam z pokoju, już lekko spanikowana, i to, co zobaczyłam zamroziło mi krew w żyłach...

~~~

hejjj

jak tam życie??

do następnego!

Can we talk about Moon?Where stories live. Discover now