15

120 7 3
                                    

- Nie chce z wami o niczym rozmawiać.

Byłam wściekła za zniszczony przedmiot. Nawet bardziej niż o zniszczoną sypialnie. Coś tak dla mnie cennego, zostało zrujnowane w mniej niż minutę i już nigdy nie będzie naprawione. Wyszłam z mieszkania, trzaskając drzwiami.

Po postawieniu nogi poza budynkiem, momentalnie moje całe zdenerwowanie zniknęło i wnet pojawiło się poczucie winy, które próbowałam stłumić. Usiadłam, jak zazwyczaj, na huśtawce pobliskiego placu zabaw, a łzy napłynęły mi do oczu.

Głupie zdjęcie, prawda? Niby nic, ale jednak coś. Coś, co znaczyło dla mnie więcej, niż te wszystkie gwiazdy świecące nade mną każdej nocy, czy ten księżyc, mający w sobie tyle uroku. Było dla mnie bezcenne.

Wlepiałam swój wzrok, który nie wyrażał żadnego uczucia, w zdjęcie. Miałam cztery lata i stałam na środku jakiegoś parku, do którego zabrała nas mama, 16-letni Jerry stał zaraz obok mnie, z zgorzkniałą miną, gdyż wcale nie podobało mu się to, że musiał wyjść z domu, a mama nas obejmowała, drugą ręką robiąc zdjęcie.

Choć zdjęcie było uszkodzone i twarz mamy była niewidoczna przez ogromną dziurę, zrobioną pistoletem, wciąż w myślach potrafiłam zobaczyć uśmiech mamy. Niesamowite jest to, że ten dzień był 13 lat temu, a ja wciąż idealnie pamiętam każdy jego szczegół. Zupełnie jakby to było wczoraj.

Otarłam z policzków łzy i zaczęłam się rozglądać bez konkretnego celu. Oczy niesamowicie mnie paliły.

- Ty tutaj? O takiej porze? Niespotykane. - usłyszałam żartobliwy głos Hope. Jakim cudem ona zawsze się pojawia, nieważne jaka jest pora?

- To samo mogę powiedzieć o tobie. - prychnęłam równie żartobliwie, chociaż nie miałam większej ochoty na żarty.

- Wyraźnie jest coś nie tak, dlatego chodź. - złapała mnie za rękę i pociągnęła w nieznanym mi kierunku.

Szłyśmy niespiesznie w komfortowej ciszy, nie puszczając swoich splecionych dłoni. Znajdowałyśmy się z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, co w tamtym momencie było dla mnie jak zbawienie.

Byłam tylko ja i kobieta, dla której powoli tracę zmysły.

Byłyśmy na leśnej dróżce, która wyglądała majestatycznie. Niczym z jakiegoś filmu fantastycznego. Cóż, nie zdziwiła bym się, gdybyśmy spotkały tu wróżkę albo jakiegoś leśnego elfa.

Nie miałam pojęcia, gdzie idziemy, jednak ufałam Hope na tyle, że nie zadawałam zbędnych pytań. Po może 15 minutowym spacerze przez las, w którym jedyne co dotychczasowo było widać to drzewa, dotarłyśmy do jakiejś rzeczki, wokół której były... drzewa.

Rozglądałam się dookoła, zahipnotyzowana otaczającą mnie  panoramą. Usłyszałam cichy śmiech dziewczyny, co sprawiło, że uśmiech wpłynął na moją twarz.

Niewiele myśląc, pewnie podeszłam do dziewczyny i stanęłam bezpośrednio przed nią. Hope była ode mnie kilka centymetrów wyższa, dlatego aby spojrzeć jej w oczy musiałam podnieść wzrok. Szybko jednak opadł on na jej usta. Położyłam ręce na jej policzki i złączyłam nasze usta. Hope stała jak wryta, a przecież nie był to nasz pierwszy pocałunek.

Po chwili oddała jednak pocałunek. Mogłam poczuć każde uczucie, którego dziewczyna nie była w stanie powiedzieć na głos. Jej ręce wylądowały na moich biodrach, przybliżając mnie do niej jeszcze bardziej.

Stałyśmy tak przez dobrą minutę. Hope jako pierwsza przerwała pocałunek, aby zaczerpnąć powietrza. Dokładnie obserwowałam każdy jej ruch. Ponownie poczułam jej usta na swoich, tylko tym razem było to bardziej zachłanne i niedbałe. Czułam jej uśmiech, co było dość atrakcyjne.

Po pocałunku, dziewczyna wzięła głęboki wdech i niemrawo powiedziała:

- Cóż, teraz albo nigdy - zmarszczyłam brwi. - Czy mogłabym zostać twoją dziewczyną?

Zrobiłam wielkie oczy, nie wierząc w to, co właśnie usłyszałam. Nie odpowiedziałam, a znowu złączyłam nasze usta.

- Mam to uznać za tak? - zaśmiała się.

- Oczywiście.

~~~

witam

jak samopoczucie?

do następnego!

Can we talk about Moon?Kde žijí příběhy. Začni objevovat