9

160 12 0
                                    

Andrea

Po prysznicu pożyczyłam Sloan czarne rurki i biały top, na który musiała ubrać koszulkę z logo firmy Greene. Sama również się wykąpałam i ubrałam krótki kombinezon w kolorowe kwiaty.

Na śniadanie udało mi się zjeść pół miski płatków i pół jabłka. Sloan tego dopilnowała, po czym udałyśmy się na rynek.

- Coś podobnego. Moja córka spóźniła się tylko trzydzieści minut. - Pani Greene pocałowała Sloan w czoło, na co ta wywróciła oczami.

- Dzień dobry, pani Greene - przywitałam się, śląc kobiecie uśmiech.

- Dzień dobry, Andy. Podziękuj babci za przygarnięcie mojej zguby na noc - kobieta odwzajemniła przyjazny gest i zabrała się za rozkładanie straganu.

- Sloan jest u nas zawsze mile widziana - odparłam, po czym nachyliłam się nad straganem do koleżani. - Lecę, mam coś do załatwienia.

Sloan również nachyliła się i obie pocałowałyśmy się w policzek, po czym wsunęła mi bukiet kolorowych kwiatów polnych w rękę tak, jak umówiłyśmy się podczas śniadania, i poszłam w stronę cmentarza. Zbliżała się czwarta rocznica śmierci dziadka Freda i jak co roku chciałam posprzątać jego grób.

Starszy mężczyzna, który tam pracował i pilnował cmentarza od lat, przywitał mnie z uśmiechem.

- Andreo, prawie cię nie poznałem!

- Garry, miło cię widzieć - odwzajemniłam uśmiech. - Wszystko gotowe?

- Jak zawsze, twój zestaw już na ciebie czeka - siwy mężczyzna wręczył mi czerwone wiaderko z płynem i szczotką oraz zestaw do czyszczenia kamieni.

- Jak zawsze niezawodny. Dziękuję.

- Baw się dobrze, dziecinko - mężczyzna żartobliwie skomentował.

Odnalazłam grób dziadka. Był to zwykły, prostokątny, szary granit, a przed nim wkopany był kamienny wazon, w którym często wymieniałam kwiatki. Na nagrobku widniał czarny napis. Fred Mercer, mąż, ojciec, dziadek i brat - Dopóki nie spotkamy się ponownie, oraz data jego śmierci.

Na sam początek wymieniłam kwiaty, ponieważ poprzednie już zwiędły, po czym zabrałam się za szorowanie kamienia. Co prawda nie wymagał aż tak dokładnego czyszczenia, ale ja tego potrzebowałam. Zeszła noc ciążyła mi na sumieniu, a agresywne szorowanie było dla mnie formą pokuty którą sama sobie wyznaczyłam.

Słońce grzało mi prosto w odkryte plecy, ale ja się nie poddawałam. Walczyłam z osadem na kamieniu jakby od tego zależało moje życie.

- Rachunek sumienia? - spytał Thyme, którego nie zauważyłam aż do tej chwili, opierając się o kamień, a kącik jego ust mimowolnie się uniósł.

- Żal za grzechy - odparłam i wstałam, nadgarstkiem ocierając pot z czoła. - Jak mnie tu znalazłeś? Śledzisz mnie?

- Twoja babcia mi powiedziała, że prawdopodobnie tu cię znajdę - odparł, wzruszając ramieniem. - Mówiła, że to twój dzień samotności i żeby ci nie przeszkadzać.

- Byłeś u mojej babci?

- Spotkałem ją na rynku - oznajmił.

Uniosłam brwi rzucając mu pytające spojrzenie, na co on wywrócił oczami i westchnął.

- Chciałem sprawdzić jak się czujesz - rzucił w końcu.

- Czuję się dobrze. Właściwie to lepiej niż powinnam - odparłam i wróciłam do szorowania kamienia.

All Our StarsWhere stories live. Discover now