Neteyam x Aonung - Avatar (Avatar: The Way of Water)

23 0 0
                                    

W miłości najsmutniejszą rzeczą jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy się kończy. Możesz raz jej zaznać i stracić ją bezpowrotnie tego samego dnia. Choć równie dobrze między tymi wydarzeniami mogą minąć lata. Mówi się o tym, jak to trzeba cenić czas spędzony razem, że to on się liczy, uśmierza ból po stracie. Osobiście uważam osoby mówiące w ten sposób za członków społeczeństwa, którzy miłości nie zaznali, nie stracili i nie mieli poczucia wyrwanego serca. Nie chodzi o to, że nie wspominam, a o to, że w tym momencie pogłębiały mój smutek jeszcze bardziej. Sprawiały, że chciałem płakać.

Nie mogłem. Rodzina, mój lud, oni by nie zrozumieli. Nie byliśmy połączeni oficjalnie, nie byliśmy... dziś sam nie do końca wiem, czym byliśmy za życia. Lubię nas nazywać kochankami.

Czasami pakujemy się w sytuacje, z których nie bardzo wiemy, jak się wydostać. Myśmy mieli tygodnie na znalezienie wyjścia z tej jaskini, nim twoja śmierć zasypała nas pod skałami. Szukaliśmy. Niezbyt dokładnie, mieliśmy nadzieję, że dane nam będzie spędzić więcej czasu razem. Nie myśleliśmy, co byśmy zrobili w innej sytuacji. Ba! Nie zakładaliśmy nawet, że któreś z nas odejdzie w najbliższym czasie. Zapomniałem, po co tutaj przybyliście. Ludzie z nieba was zaatakowali. Mieli po was przyjść. Ale w ciemności naszej jaskini zdawało nam się, że ta rzeczywistość nie istnieje, że jest zbyt daleko, by móc o niej nawet pomyśleć. Błąd młodzieńczo zakochanych serc, a jednak nie żałuję. I jestem pewien, że gdybyś tu był, powiedziałbyś mi dokładnie to samo.

Uwielbiałem patrzeć na twoją skórę. Niebieska jak niebo, ciemny błękit i granat przeplatające się na twoim ciele. Upamiętniająca miejsce, z którego pochodziłeś. Choć mi kojarzyło się to z wodą w głębinach oceanu, daleko za rafą, gdzie młodym nie wolno było wypływać. Gwiazdy w górze przypominały mi świecące na tobie plamki. Powiedziałem ci o tym. Chcę z radością wspominać twój śmiech w tamtym momencie. Nie wierzyłeś mi, ale pozwoliłeś się dotykać. Wzdychałeś, kiedy moje dłonie poruszały się po twoim ciele. Widziały nas tylko fale uderzające o brzeg i nocne niebo usłane gwiazdami. Widziały, jak się pode mną rozpadasz, jak pływasz w komplementach. Tylko z nimi musiałem dzielić się twoimi pięknymi dźwiękami. Wtedy potrafiłem już nazwać to uczucie, które nas łączyło. Ty też. I późną nocą, tuż przed świtem, mówiliśmy sobie te kilka słów, które znaczyły dla nas dużo więcej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Potem pierwsze promienie wychodziły zza horyzontu. Ostatni pocałunek, ostatnie spojrzenie. Słowa odbijające się echem. Musieliśmy wracać.

Czas nie wyznacza trwania miłości, tylko chwile, kiedy ta miłość może być przeżywana wspólnie. Śmiałbym nawet twierdzić, że jest ona od czasu niezależna. Przychodzi niczym przypływ, odchodzi niczym odpływ. Lubiłeś rysować na moich rękach wzory. Szeptałeś słowa w języku, którego nie znałem. Nie znam. Nigdy się nie dowiem, co wtedy mówiłeś. Chociaż patrzyłeś na mnie w taki sposób, w jaki moja matka patrzy na ojca. Mogę sobie wyobrazić, że miłość wyznałeś mi jako pierwszy. Lecz sedno w tym, iż nasze uczucia były jak te wzory. Przypadkowe, piękne, delikatne. Miłość szła własnymi drogami, oplatając nas, zbliżając do siebie. Byliśmy wojownikami, ale temu nie sposób było się sprzeciwić. Nie potrafiłem się oprzeć uczuciom, które do ciebie żywiłem. Nie chciałem ich tłumić. Ty zresztą też. Dziwnym trafem nasze spotkania zawsze kończyły się pocałunkami. W ręce, czoła, szyje, uszy, brzuch, wargi. Młodzieńcza miłość jest żywa, szalona. Tak mówią. A jednak ja bym powiedział, że nasza była spokojna, miękka. Skryta. Gdybym mógł wykrzyczałbym o niej całej Pandorze. Ale nie mogłem. Strach przed zawodem rodziny był silniejszy.

Pamiętam, jak kilka dni przed walką rozmawialiśmy o ucieczce. Gdybyśmy tylko wybrali się daleko w morze, znaleźli małą wyspę, zbudowali dom. Nikt nie musiałby się dowiedzieć. Jednak poczucie obowiązku nie pozwalało ci odejść. Czuję, że gdybym tylko się bardziej postarał, gdybym tylko bardziej nalegał, żyłbyś teraz. Leżałbyś obok mnie na plaży, obserwując gwiazdy, składał pocałunki i mówił o lesie, który musiałeś opuścić. Obiecałeś, że kiedyś mnie tam zabierzesz. Teraz już nie możesz, a ja pewnie nigdy nie przekonam się, jak to jest spadać z drzew na ziemię zamiast z klifu do wody.

We are... humans? | One ShotsWhere stories live. Discover now