Patrzyłam tępo w ekran telefonu, nie potrafiąc odwrócić wzroku od wiadomości.

Biegnij albo walcz o swoje życie, byłoby czymś, co nie zbiłoby mnie z tropu. Schowałabym telefon, stwierdzając, że Luca albo jego bracia byli znudzeni i chcieli pomęczyć swoją ulubioną zabawkę.

Ta wiadomość jednak była ostrzeżeniem. Ktoś chciał, aby uniknęła niebezpieczeństwa. Mimowolnie w mojej głowie pojawił się głos nieznanego mężczyzny z Halloween. Przez chwilę rozważałam, czy nie był jedynie wytworem mojej wyobraźni pod wpływem strachu i alkoholu, gdy Luca i Zane nie dowiedzieli się niczego konkretnego.

On był jednak prawdziwy. Wiedziałam to. W myślach mogłach przywołać jego niski, groźny ton głosu i słowa, którym nim wypowiedział.

Masz szczęście, że czuwa nad tobą twój anioł stróż.

Chciałam w to wierzyć, dlatego postanowiłam go posłuchać.

Nie rozejrzałam się wokół, aby sprawdzić, czy ktoś mnie nie obserwował. Być może nie miałam na to czasu. Obróciłam się na pięcie i pobiegłam w przeciwnym kierunku, niż ten, z którego przyszłam, mając nadzieję, że zdezorientuję hipotetyczne zagrożenie.

Śnieg trzeszczał pod podeszwami moich butów. Byłam sobie wdzięczna, że postanowiłam nie ubierać dzisiaj butów na obcasie, czy innych, które spowolniły by moje ruchy. Wystarczającym utrudnieniem okazały się zaspy śniegu, które pokrywała nieodśnieżone ścieżki.

Upuściłam różę, której kolce przebiły się przez moje rękawiczki i skręciłam w lewo, pomiędzy nagrobkami ukrytymi między drzewami.

Igły drzew wbijały się w moje ubrania, gdy przebiegałam zbyt blisko, a mój oddech stał się nierówny. Odważyłam się szybko zerknąć przez ramię, ale nic nie dostrzegłam przez śnieżycę. Na tyle ile pozwoliły mi warunki pogodowe oceniłam, że na śniegu są jedynie odbicia moich butów. Przeniosłam spojrzenie przed siebie i również niczego nie dostrzegłam, oprócz czystej białej tafli.

Nie zwolniłam jednak biegu. Ostatnim razem jedynie dobiegnięcie do względnie bezpiecznego miejsca mnie uratowało. Nie zamierzałam tym razem ryzykować.

Dotarłam do kamiennej kapliczki. Odetchnęłam z ulgą, że nie zgubiłam się pomiędzy licznymi drzewami. Powinnam skręcić dwa razy w prawo, przebiec kilka metrów prosto, następnie w lewo i dotarłabym do drugiego wyjścia z cmentarza, skąd dzieliło mnie niespełna pięć minut biegu do samochodu.

Zmusiłam się do dalszego biegu, mimo że mięśnie w moich nogach paliły. Powinnam wrócić do regularnych treningów.

Zrobiłam zaledwie jeden krok, gdy na moim ramieniu zacisnęła się dłoń i popchnęła mnie na ścianę kaplicy. Silne uderzenie plecami o jej powierzchnię odebrało mi dech na kilka sekund. Mogłam jedynie myśleć o bólu, który nadejdzie, gdy uderzę w nią potylicą z taką samą siłą. Ból jednak nie nadszedł. Mój oprawca złagodził uderzenie, układając dłoń w miejscu, w którym uderzyłam głową.

Zamrugałam szybko, aby wyostrzyć wzrok.

- Kurwa mać! - przeklęłam, spoglądając w ciemne oczy Luki. - Co jest z tobą nie tak?!

Uniósł prawy kącik ust. Jego ciemne włosy były mokre, co znaczyło, że był na zewnątrz równie długo, co ja.

- Dlaczego biegłaś? - zapytał cicho, spoglądając z ciekawością w moje oczy, jakby mógł w nich odnaleźć szybciej odpowiedzieć, niż z moich ust.

Otworzyłam usta, aby odpowiedzieć i wyjawić prawdę, ale coś mnie powstrzymało. Ta jedna mała, uporczywa myśl, która sprawiła mi ulgę. Nie wiedział, że uciekałam przed zagrożeniem, którym okazało się on, ponieważ ktoś mnie ostrzegł.

Beautifully cruel ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now