– Proszę, byś przed śniadaniem zmył z siebie pozostałości ostatniej wycieczki. Nie chcesz chyba wzbudzać nadmiernej ciekawości u pozostałych, prawda?

     Est zerknął ukradkiem na wiekowego nauczyciela, który postawił naczynie na trawie, po czym wysunął w jego stronę kawałek miękkiego materiału. Omiótł wzrokiem wyciągniętą rękę i przyjął ciepły ręcznik z niemą podzięką. Pachniał człowiekiem. Zupełnie jak otaczające ich powietrze zamknięte w czterech ścianach.

     Mnich przykucnął przy misce i przez chwilę przypatrywał się chłopakowi z nieodgadnionym, dobrotliwym wyrazem goszczącym na pomarszczonym, brodatym obliczu. Powoli rozprostował nogi i wyszedł tak nagle, jak się zjawił, zostawiając ucznia samego z poranną toaletą.

     Est nie czekał na zaproszenie. Wypełzł z niewygodnego posłania i na czworakach podszedł do naczynia pełnego zimnej, krystalicznie czystej wody. Nabrał jej w dłonie i przysunął do ust, wąchając oraz smakując ciecz, bynajmniej niczym niedoprawioną. Łapczywie wypił kilka łyków i opluskał policzki, czując, jak zaschnięty brud w końcu odpuszcza. Krople kapały mu z brody, kiedy metodycznie oczyszczał ręce – od dłoni po barki. Szorował je z pieczołowitością, aż dotarł do lewej dłoni i bandaża tak znoszonego, że nieomal rozłaził się pod najlżejszym dotykiem. Przetarłszy ręcznikiem twarz, odłożył go na kolana i z niepokojem rozwinął szary, zatłuszczony opatrunek. Uważnie przyjrzał się rzucającemu blade refleksy jubilerskiemu majstersztykowi. Zagłębiona tuż pod skórą bransoleta pyszniła się licznymi złotymi ogniwami wielkości odwłoku mrówki.

     Musiał przyznać, iż przedmiot ten był bajecznie piękny - nie z racji samego zapierającego dech w piersi wykonania, lecz dlatego, że należał do niego. Bransoleta go wybrała. Był o tym przekonany, choć nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Tak samo było z przeświadczeniem o konieczności ukrywania jej przed całym światem. Wszystko to było nieracjonalne i niewytłumaczalne, podobnie jak sama biżuteria.

     W obawie przed uszkodzeniem artefaktu zamoczył rożek ręcznika w mętnej cieczy i począł przecierać lewą dłoń, przyglądając się cudownym splotom. Nie odczuwał dyskomfortu związanego z podskórną obecnością ciała obcego, jakby ta rzecz od zawsze była jego integralną częścią.

     Gdy skończył już poranne oporządzanie się, wściekły błysk przeciął jego umysł. Z przestrachem popatrzył na zalegający obok kolana bandaż, który zupełnie nie nadawał się do ponownego użycia. I jak miałby teraz osłonić swój sekret, skoro jego łatana koszula nie miała rękawów, a pelerynę oddał właścicielowi zanim położył się spać? Pozostał jedynie ręcznik. Ale gdyby oderwał od niego kilka pasków materiału...

     Ściskając oburącz wilgotną, poszarzałą z brudu szmatkę rozciągnął ją, sprawdzając, który z boków jest najdłuższy. Obrócił ją raz i drugi, po czym zmienił chwyt z zamiarem oderwania wystrzępionego kawałka. Szelest przy wejściu sprawił, że gwałtownie przycisnął ją do piersi, podskakując w miejscu niczym dziecko przyłapane na rozrabianiu. W ostatnim momencie złapał potrąconą miskę, lecz nie uniknął rozchlapania zawartości, zamieniając wodę i wypuszczony z palców ręcznik w breję upstrzoną źdźbłami wydeptanej trawy.

     Wrócił mistrz.

     Przeprosiny zaklęte w kocich oczach były widoczne w całej przykurczonej, cherlawej sylwetce białego elfa. Opadające końcówki uszu i pochylony kark zdradzały, że za sprawkę tak trywialną jak rozlanie wody chłopak był surowo karany. Przecież Mag nie mógł zakładać, że w mieścinie pokroju Cichobrzegu ludzie będą traktować z wyrozumiałością siebie nawzajem, a co dopiero istotę tak różną od nich samych. Dla tamtejszych ludzi życie było zbyt proste, by komplikować je życzliwością oraz empatią. Ale on był inny. Dla niego skomplikowane życie było jedynym, jakie znał, co czyniło je łatwym i przewidywalnym. A przynajmniej dotychczas takie było.

Biały elfWhere stories live. Discover now