– Ktoś nas śledzi. – Oglądający się w tył Velren przysunął się do Maga, a latarnia w jego opuszczonej ręce zakołysała się gwałtownie. – Jesteśmy obserwowani. I to od kilkunastu uderzeń serca.

     – Znajdujemy się w pobliżu obozowiska, Velrenie. – Starzec przymknął oczy i uśmiechnął się jak ojciec oczekujący przybycia wyjątkowo niesfornego dziecka. Nie patrząc pod nogi szedł na wyczucie, a jego stopy same odnajdywały punkty oparcia w grząskim błocie i unikały spotkania z wygrzebanymi do połowy korzeniami. – Spodziewałem się, iż zostaniemy wykryci znacznie wcześniej. Chyba się zawiodłem!

     Słysząc tę jawną prowokację, Est zmuszony był spojrzeć w jego kierunku. Brodata twarz zastygła w dziwnym, wręcz ukontentowanym wyrazie. Nie miał pojęcia, dlaczego jego mentor podniósł głos, więc lekko zaintrygowany obejrzał się za siebie. Naciągnięty głęboko na oczy kaptur do wtóru jasnego światła utrudniał mu obserwację, ale coś przemknęło w ciemności za nimi. Coś ledwie dostrzegalnego, aż zimny palec strachu przesunął mu się wzdłuż kręgosłupa. I prawie potknął się o sterczący z poszycia korzeń, kiedy nieznajomy głos rozległ się niebezpiecznie blisko.

     – Kilkunastu?! Vel, mam was na oku od pięćdziesięciu trzech, naucz się wreszcie liczyć. – Rozbawienie przeszło w złośliwy chichot, gdy ukrywający się w cieniu drzew mężczyzna bawił się kosztem rozdrażnionego najemnika. Estalavanes oczyma wyobraźni widział szeroki uśmiech goszczący na twarzy obcego, a to za sprawą jego ekspresyjnego tembru o mocnej barwie. – Tak swoją drogą, to Elurielle powinna zająć się twoimi uszami, bo chyba zaczęły niedomagać.

     – Sam niedomagasz, ty ludzki...

    Velren aż zagotował się od środka, jednakże nie było dane mu dokończyć. Został doszczętnie zlekceważony przez bezcielesny głos dobiegający z puszczy.

     – Magu, kto jak kto, ale ja nie mam serca sprawiać ci zawodu.

     – Kto jak kto, Colonellu, ale ty jesteś po temu pierwszy – odparował Mag. Popatrzył w lewo, ponad zakapturzoną głową ucznia, gdzie cienie wśród drzew poruszyły się szybciej. – Przestań już straszyć naszego młodego przyjaciela i wyjdź, niech no ci się przyjrzy.

     – A rzeczywiście, z obozu wyszło was trzech – pomruk szczerego zdumienia rozległ się w pobliżu Esta. Albo nocne widzenie było osłabione drżącym światłem latarni, albo to przybysz umiał całkowicie wtopić się w otoczenie. – Zaraz, zaraz... Czy to jakieś nowe ćwiczenie na wzmocnienie ciała? Bo chyba dla własnej przyjemności nie spacerujesz bez płaszcza w ulewne noce?

     – Tak się składa, że pewna dobra dusza potrzebowała go bardziej. – Mag zmrużył oczy i uśmiechnął się pokrzepiająco do podopiecznego, po czym uniósł wzrok ponad jego ramię. Skryte pod zarostem wąskie usta nabrały odrobiny ciepła. – Colonellu, poznaj mojego ucznia. Estalavanesie?

     Est drgnął. Podążając za wzrokiem swojego opiekuna ostrożnie się obrócił, starając się ukryć lęk przed tym, którego zastanie po drugiej stronie bezpiecznej osłony. Przełknął ślinę i chwycił drżącymi dłońmi boki niewygodnego kaptura, zsuwając go na ramiona. Tym jednym ruchem odsłonił wszystko, czego w sobie nienawidził. Nie było sensu niczego ukrywać, skoro niebawem i tak cały świat pozna każdy najgorszy element odróżniający go od reszty. Zacisnął zęby i z walącym niby młot sercem zwrócił się ku obcemu.

     Kocie oczy stały się nagle olbrzymie ze zdumienia.

     – TO TY! – zawołali równocześnie, a wycelowane w siebie nawzajem palce prawie się zetknęły.

     Pozostała trójka zatrzymała się w stosownej odległości i przyglądała tej dziwacznej scenie z mieszaniną zaskoczenia oraz niepewności. Tylko mnich wydawał się zadowolony z tego niespodziewanego obrotu wydarzeń.

Biały elfTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon