17

71 7 16
                                    

Niedziela, 9 listopada 1856r Hrabstwo Durham

Mała Suzie Fitzpatrick obudziła się wcześnie rano z suchym gardłem. Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu, ale niczego nie mogła dostrzec. Bolała ją głowa i było jej zimno, więc najchętniej zostałaby jeszcze w łóżku, póki mama lub siostra nie przyszłyby ze świecą, lecz bardzo chciało jej się pić. Stanęła na drewnianej podłodze i po omacku ruszyła do drzwi maleńkiej izdebki. Uchyliła je i weszła do niewielkiej kuchni. Jej siostra Aneczka była już na nogach – rozpaliła ogień po czym włożyła drewniaki matki i wyszła po wodę. Suzie stanęła w kącie i dłuższą chwilę zajęło jej wydobycie z siebie głosu.

Matka odwróciła się do niej, słysząc dziwne rzężenie dziewczynki.

- Co ty tu robisz tak wcześnie, Sue?

- Pić, mamo – wyrzekła dziewczynka i zakaszlała, co zabrzmiało jak szczekanie. Pani Fitzpatrick zbliżyła się i przyłożyła dziecku dłoń do czoła.

- Masz gorączkę. Napij się i wracaj do łóżka.

Pani Fitzpatrick odrobinę się zmartwiła, ale zaraz pomyślała sobie, że listopad zawsze był okresem chorobowym. Trudno, na wszelki wypadek zostanie z Suzie w domu, będzie ją poić mlekiem z czosnkiem i laudanum, a jeśli do wtorku temperatura nie przejdzie, to wezwie się doktora Lucasa. Pierwszą porcję mleka podała razem z kromką chleba, a widząc, że Suzie chętnie je, przestała się martwić zupełnie.

- Aneczka! – zawołała do najstarszej córki, gdy ta wróciła z wiadrem wody. – Ubierz Josepha i podaj ojcu herbaty. Suzie się przeziębiła, pójdziecie do kościoła beze mnie. Słuchaj kazania, a jak będziecie wracać, to wstąp do ciotki Helen i poproś o butelkę laudanum.

Dziewczyna wykonała polecenia matki bez słowa i po śniadaniu razem z ojcem i dziesięcioletnim Josephem udali się do kościoła. Dzień był wietrzny i chłodny, w nocy padał deszcz, lecz nie przeszkadzało to owieczkom pastora Farleya w dopełnieniu niedzielnego obowiązku, droga więc zaroiła się od mieszkańców. Dzieci witały się radośnie, dorośli wymieniali się plotkami przyciszonymi głosami, ktoś kogoś zapraszał na pieczeń, komuś oferowano przepis na ciasto. Aneczkę zagadnęła jej najlepsza przyjaciółka Rosie Green, z którego bratem, Felixem, zaręczyli ją rodzice wczesnym latem.

- Denerwujesz się wyjazdem do Durham?

- Nie, ani o tym myślę. Durham czy Blackhall Colliery – jaka różnica?

- Ja bym chyba nie chciała wyjeżdżać – powiedziała Rosie, unosząc spódnicę wysoko, gdy przechodziła nad kałużą. Ja też nie – pomyślała Aneczka, ale zrobiła poważną minę.

- Ale wyjedziesz. Jak ja. Trzeba pracować, a co tutaj robić?

- Mama mówiła wczoraj, że jak przyjechała panienka, to będą pewno najmować do pałacu. Nie chciałabyś raczej tam pracować i być z rodziną? – zapytała ściszonym głosem, jakby wyjawiała tajemnicę. Aneczka zaśmiała się pod nosem.

- Rosie, głupoty gadasz. A jak miałabym wyjść za Felixa, skoro mieszkałabym tutaj? Od kiedy mąż i żona mieszkają osobno? A poza tym tata by na to nie pozwolił. On mówi, że panienka najpierw musi pokazać, że ma pieniądze, a nie jak jej brat...

- Ciiiiicho – upomniała ją Rosie, szarpiąc za płaszcz. – Nie mów o piekielnym paniczu, bo cię dorośli usłyszą.

- Ja też jestem dorosła – odparła jej Aneczka, ale posłusznie nie ruszała już tematu Thacha Newgate'a. – No, w każdym razie wyjeżdżam i koniec. A o panience nie będę słuchać.

- A ja jestem jej ciekawa. Myślisz, że przyjedzie do kościoła?

- Gdybym była nią, nie ośmieliłabym się nie pokazać w kościele. Co by z niej była za chrześcijanka?

AmberhallWhere stories live. Discover now