15

58 4 7
                                    

Saphira od świtu przeglądała księgi. Sortowała rachunki, których ilość wpędzała ją w rozpacz, kalkulowała straty i zyski robiąc w duchu uwagę, że nie wszystko wyglądało aż tak źle. To znaczy, zaczęło być gorzej od czasu odejścia głównego zarządcy, co stało się przed sześcioma miesiącami...

- Hamish?

Kobieta podniosła wzrok na lokaja wchodzącego właśnie z tacą.

- Dzień dobry panienko.

- Czy pan O'Brian mieszka w Blackhall Colliery?

- Tak sądzę.

- Poślij po niego. Domyślam się, że pan Cavendish jeszcze się nie zjawił?

- Nie, panienko, dopiero ósma rano – odparł lokaj, nalewając herbaty.

Saphira odłożyła pióro i z wdzięcznością przyjęła filiżankę. Nie chciała być nad wyraz optymistyczną, czekała więc na starego prawnika, ale miała nadzieję, że potwierdzi on jej nadzieje.

- Rzeczywiście. Czy madame już jadła?

- Zaniosłem tacę przed kwadransem, panienko.

- Wspaniale. Jak reszta spraw?

- Rzeczy mają się następująco; sporo dostawców z Blackhall Colliery oczekuje wpierw spłaty poprzednich długów, nim będą mogli zaoferować dostawy do pałacu...

- Tak, tak, tutaj są podpisane rachunki. Za wszystko, co zamówisz, zapłać z góry. Nie życzę sobie żadnych długów w miasteczku. Spodziewam się też robotników po zaległe wypłaty. Bogu dzięki, że podatki są tak niskie. Czy to poczta?

- Tak jest, panienko – zgodził się mężczyzna, patrząc na spory stos nowych listów, które także przyniósł.

- Wspaniale – mruknęła cicho, spodziewając się kolejnych wezwań od wierzycieli. Zamierzała o to zresztą zapytać prawnika. – Jeśli ktokolwiek się zjawi po pieniądze, prowadź do mnie, ale tylko pod warunkiem, że mają jakieś dokumenty. Gdyby się zjawiał ktoś z długami panicza – nie przyjmuję aż do przyszłego tygodnia. Wystarczy mi ten świstek – wskazała głową na leżący na biurku dokument podpisany ręką Thacha. Niedbałe pismo informowało o zastawieniu Newgate Manor na początku tego roku, co Saphira skwitowała pustym śmiechem.

- Prędzej piekło zamarznie, niż oddam choćby morg ziemi – odpowiedziała na roszczenia podejrzanie wyglądającego mężczyzny w podniszczonej marynarce. Zatrzymała dokument i pożegnała człowieka, mówiąc, że skontaktuje się z nim po konsultacji prawnej, na co obcy wyraźnie wpadł w popłoch. Gregor i Hamish stanowczo wystawili go za drzwi.

- Nie powinna panienka tak się przejmować wszystkimi hultajami. Ani ich przyjmować – wygłosił stary lokaj, na co Saphira filozoficznie westchnęła. Faktem było jednak, że dokument wzbudził jej panikę. Niecierpliwie wyglądała powozu Cavendisha, robiąc dobrą minę, obawiała się bowiem, że jeśli prawnik potwierdzi roszczenia, nie zostanie jej już nic. Nic. Czyż jednak nie tego chciała? Nie być zobowiązaną niczym w Newgate Manor i wrócić z czystym sumieniem do Amberhall? Z czystym sumieniem i pustym nazwiskiem – podpowiadało złośliwe sumienie.

- Każ Gregorowi przygotować konie. Po obiedzie życzę sobie objechać to, co zostało z majątku, do tego czasu spodziewam się wizyt wszystkich, którzy zostali na dzierżawie. Z pewnością będzie trzeba naprawić lub kupić nowe narzędzia do pracy... Hamish?

- Tak, panienko, słucham – odparł natychmiast, ale wciąż miał na twarzy dziwny, jakby rozrzewniony półuśmiech. Saphira przypatrywała mu się przez chwilę z pytającym wyrazem twarzy, aż wreszcie dodał – niech mi będzie wolno dodać, że mam wrażenie, jakby to pan Edward przez panienkę przemawiał. Długo, oj długo czekaliśmy, aż pojawi się ktoś, kto poprowadzi dom. Wydaje mi się, że całe wieki minęły... Proszę jeść, panienko, a ja sprawdzę, czy pan Cavendish jeszcze nie przyjechał – odwrócił nagle głowę i odszedł, skłoniwszy się lekko.

AmberhallTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon