დ4დ

97 12 4
                                    


Patrzyłem skrępowany na Hoseoka, który z wielkim uśmiechem zajadał się ramenem z torebki, jakby było to najsmaczniejsze danie, jakie jadł w życiu. Nie ukrywałem, że miło było widzieć to, jaki jest szczęśliwy z powodu zwykłej potrawy, jeszcze do tego niezbyt dobrej jakości. W zasadzie to z jednej strony chciałem być jak on i móc się cieszyć małymi rzeczami, a z drugiej strony bałem się tego. Miałem wrażenie, że jeśli zacznę być szczęśliwy, to rodzice pomyślą, że o nich zapomniałem i będzie im przykro, że potrafię się cieszyć życiem, mimo że im zostało ono odebrane. Po prostu zdawało mi się, że powinienem być w wiecznej żałobie i że jest to w porządku w stosunku do nich.

Błagam, nie umierajcie! Tak bardzo was potrzebuję!

Nadal ich potrzebowałem. Chciałem, żeby widzieli mój nowy dom i jak dobrze się ustawiłem, pisząc książki, albo chociażby to, że w końcu poznałem prawdziwego przyjaciela, który był w stanie skoczyć za mną w ogień. Miałem nadzieję, że jeśli umrę, to spotkam się z nimi i usłyszę, że są ze mnie dumni i że nadal mnie kochają, mimo że od naszej rozłąki mięły lata. Musiałem zadbać o to, żeby mnie pamiętali i sam dbałem o to, żeby pamiętać o nich. Codziennie.

Z transu wyrwało mnie uczucie bycia obserwowanym. Niepewnie podniosłem wzrok z jedzenia, w które się wpatrywałem od dobrych kilka minut i moje oczy spotkały się z tymi czekoladowymi. Od razu załapałem, że to on na mnie patrzył przez cały czas, kiedy byłem zamyślony, co po chwili namysłu, wydało mi się niepokojące. Od razu odwróciłem głowę i spojrzałem na mojego przyjaciela, chcąc uniknąć przenikliwych oczu Jeona i wtedy Hope wpadł na pomysł, żeby rozkręcić rozmowę.

– Brudny jestem? Czy podziwiasz moje piękno? – Wyszczerzył zęby, między którymi nadal miał resztki jedzenia.

– Błagam cię Hope, zamknij buzię – powiedziałem błagalnym tonem. Masz makaron między zębami.

Chłopak zaśmiał się głośno, pokazując mi przy tym swój długi jęzor i tym razem przeniósł wzrok na siedzącego obok niego czarnowłosego i szturchnął go w ramię.

– Co ty się tak patrzysz na Tae? – zapytał. – On jest mój.

Trochę mnie zamurowało i zacząłem się głębiej nad tym zastanawiać. W końcu nie tylko ja zauważyłem, że Jeon wpatruje się we mnie jak w zegarek. Nie miałem pojęcia, czego chciał i jakie ma zamiary wobec mnie, ale postanowiłem to zignorować i prowadzić konwersację tylko z moim przyjacielem.

– Nie jestem niczyją własnością – warknąłem – a tym bardziej twoją, ty popaprańcu.

– Widzisz, jak on się do mnie odzywa? – Zrobił maślane oczy. – A ja, gdybym mógł, to bym księżyc dla niego złapał na lasso i sprowadził na ziemię.

Ten głupek jak zawsze musiał czymś dowalić. Naprawdę nie wpadł na nic lepszego? Na cholerę mi był księżyc? Chyba tylko po to, żeby spadł mu na łeb.

– Oj Tae – zwrócił się do mnie Hope. – Swoją drogą nie mówiłeś, że masz aż tak przystojnego sąsiada. Gdybym nie był hetero, to bym go brał.

Jeon zachichotał na jego słowa i znowu spojrzał na mnie przelotnie, przez co zacząłem się zastanawiać, czy może nie ocenia mnie przez pryzmat tego, jak wyglądam. A wyglądałem jak menel. Nie ma co ukrywać.

– Mimo tego mam wrażenie, że jednak wolałby ciebie, po sposobie, w jaki na ciebie patrzy.

– Nie, nie – oparł Jeon. – Mam dziewczynę.

Nie wiem czemu, ale trochę mnie to uspokoiło, w końcu nie chciałem nawiązywać relacji z tym chłopakiem. Nawet jeśli obróciłby świat do góry nogami dla mnie albo chociażby dał mi gwiazdkę z nieba, to i tak bym go zignorował. On nie był dla mnie, a ja nie byłem dla niego. Zresztą nie byłem dla nikogo.

Again and againWhere stories live. Discover now