დ2დ

93 12 3
                                    

Znudzony surfowałem po kanałach telewizyjnych, szukając czegoś, co mogło umilić mój wieczór i trochę mnie odstresować. Cała sytuacja, która wydarzyła się kilka godzin temu, sprawiła, że czułem się o wiele gorzej niż zwykle i to nie dlatego, że spotkałem Jeona. Bardziej chodziło mi po głowie to, że zachowałem się w stosunku do niego jak zwykły dupek. Bałem się, że chłopak rozgada innym ludziom, że na ich dzielnice wprowadził się jakiś dziwak, a w dodatku niemowa. Po prostu wolałem uniknąć zbędnego rozgłosu i nadal zostać tym szarym człowiekiem, na którego nikt nie zwraca uwagi. Na pewno było to lepsze niż wytykanie palcami i moja osoba doskonale o tym wiedziała.

– Hope! – Usłyszałem, jak piskliwy głos woła, zajętego układaniem klocków chłopaka. – Musisz koniecznie dołączyć do zabawy! Mamy pistolety na wodę, będziemy walczyć drużynami!

– Już idę! – wykrzyczał niemal od razu, burząc swoje dzieło i przenosząc wzrok prosto na mnie, a w jego oczach można było dostrzec świecące się iskierki. – Chodź też, będzie fajnie.

Wiedziałem, że nie będzie. Nienawidziłem ludzi tak samo mocno, jak noc nienawidzi dnia, śnieg słońca i te zasrane bachory mnie. Tak naprawdę nigdzie nie czułem się tak bardzo niechciany, jak tutaj, jedynie Hoseok mnie tolerował, jeśli tak to mogłem nazwać. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ja nigdy nie zrobiłem nikomu krzywdy, a inne dzieci patrzyły na mnie z pogardą, szepcząc cicho, że jestem dziwadłem, które nie potrafi czuć i pozwoliło na to, by jakiś psychol zabił jego rodziców. Na początku przez każde z tych słów serce bolało mnie tak mocno, że mogłem porównać te uczucie do łamania wszystkich kości po kolei. Potem jednak przestałem czuć cokolwiek, stałem się pustą skorupą, z której już dawno uleciała dusza, odbierając mi resztki człowieczeństwa.

– Poszedłbym, gdyby zamiast pistoletów na wodę były prawdziwe – odparłem z obojętnością – żebym mógł sobie nimi strzelić w łeb.

– Kim Taehyung! – Nawet nie zauważyłem, jak nasza walnięta opiekunka stanęła w progu, mierząc mnie zdenerwowanym wzrokiem. – Idź się bawić z dziećmi, potem porozmawiamy o twoim słownictwie.

Wtedy już nie miałem wyboru, musiałem tam pójść, bo do tej kobiety nigdy nie docierało, że ktoś może nie mieć humoru, albo po prostu chęci, żeby robić to, co ona każe. Ubrałem bluzę i ruszyłem za Hoseokiem, który z uśmiechem na ustach i chorą fascynacją opowiadał o superbohaterach i ich równie wspaniałych wyczynach. Nie, żeby mnie to nudziło, w żadnym wypadku, ale miałem dość słuchania tego samego w kółko, jakby ktoś po prostu włożył zepsutą płytę do mózgu tego chłopaka. No ile było można?

Nie zdążyłem jeszcze zejść ze schodów prowadzących na wielki ogród, w którym brakowało tego, co najważniejsze, czyli kwiatów, a już usłyszałem charakterystyczne buczenie, które wydawały z siebie dzieci za każdym razem, kiedy mnie widziały. Bez jakichkolwiek emocji spojrzałem na tego jednego konkretnego chłopaka, przez którego była ta cała nagonka na moją osobę i podszedłem bliżej, stając z nim twarzą w twarz.

– Co na mnie też naślesz psychopatę, żeby mnie zabił jak twoich rodziców? – Zaśmiał się, a sekundę później dołączyła do niego reszta tych przygłupów.

Przesadził. Przez większość czasu byłem w stanie przetrawić wiele. Od wyzywania mnie, po obwiniania o śmierć niewinnych ludzi, a także podejrzewania, że jestem zwykłym chodzącym pechem. Tym razem jednak nie mogłem, miałem dość tego, że przez jakiegoś psychopatę jestem traktowany, jak najgorsze ścierwo, dlatego długo nie zwlekałem z reakcją na te słowa.

Odchrząknąłem głośno, nadal patrząc w jego oczy i splunąłem gęstą śliną pomieszaną z flegmą prosto w ten paskudny pysk. Momentalnie z jego twarzy zszedł ten chytry uśmieszek, a zastąpiło go zniesmaczenie i złość. Wtedy właśnie czas spowolnił, a wszystko zaczęło się dziać jakby przez mgłę. Poczułem mocny ból nosa, a kiedy spojrzałem w dół, zobaczyłem, jak szkarłatna ciecz brudzi jasnozieloną trawę i kilka malutkich stokrotek. Po tym widoku dopiero zdałem sobie sprawę, co tak naprawdę się wydarzyło. Ten przerośnięty dzieciak wymierzył cios prosto w moją bladą jak ściana twarz i w tym momencie obiecałem samemu sobie, że jeszcze tego pożałuje. Zresztą nie tylko on.

Again and againWhere stories live. Discover now