Rozdział XVI

100 5 2
                                    

𝚂𝚒𝚎𝚍𝚎𝚖 𝚖𝚒𝚎𝚜𝚒𝚎̨𝚌𝚢 𝚙𝚘́𝚣́𝚗𝚒𝚎𝚓, 𝚔𝚘𝚗́𝚌𝚘́𝚠𝚔𝚊 𝚕𝚊𝚝𝚊.                                                                                                                                       

Pov: Y/n

Właśnie skończyliśmy naradę odnośnie wyprawy do Endu. Każdy rozszedł się w swoją stronę. Udałam się szybkim krokiem do swojego pokoju, upewniając się, że nikt mnie nie widzi. Weszłam do środka. To moja szansa. Jedyna szansa. Szybko przebrałam się w krótką koszulkę i spodenki, upięłam włosy w niechlujny kok i przywiązałam sobie do pasa worek z prowiantem, pieniędzmi, jakimiś bandarzami i ciemnobrązowym płaszczem z kapturem. Nie biorę większej broni. Tylko mały nóż. Przywiązałam kilka prześcieradeł do siebie, tak by utworzyły linę, przywiązałam do barierki i zrzuciłam z balkonu. Po sprawdzeniu wytrzymałości zaczęłam powoli schodzić na dół. Nagle usłyszałam coś czego się obawiałam. Skrzypienie drzwi od mojego pokoju.

- Y/n jesteś tu? - rozległ się głos Dreama.

Dlaczego to akurat musiał być Dream?! Zaczęłam się szybko zsuwać po tkaninie. Wnet wybiegł na balkon i jedyne co słyszałam to jego krzyki w moją stronę i odgłos bięgnącej straży. Zeskoczyłam na ziemię i podbiegłam do muru. Bez namysłu zaczęłam się wspinać po młodym pnączu, które niedawno wyrosło akurat na przeciwko mojego balkonu. Będąc już na górze, odwróciłam się i zobaczyłam straż próbującą zrobić dokładnie to samo co ja, ale gałęzie jakby im na złość zaczęły się łamać. Co tchu ruszyłam w stronę lasu. Po chwili tuż za moimi plecami rozległ się stukot kopyt końskich. Na moje nieszczęście w oddali ujżałam wielką wyrwę w ziemi. Jakby kanion. Ale skąd on się tu wziął? Jak szłam w tą stronę, to go tu nie było. Zatrzymałam się tuż przy krawędzi. Nie dam rady przeskoczyć. Wnet poczułam wielki ból. Spojżałam w dół. Dostałam strzałą w prawą nogę. Z daleka zaczęli wyłaniać się strażnicy na koniach. Już było po mnie. Ale w pewnym momencie gruba liana zaczęła obowiązywać się wokół mojej lewej ręki i lekko pociągnęła mnie w stronę przepaści. Musiałam szybko wybrać. Albo dać się złapać, albo skoczyć. Cofnęłam się, po czym odbiłam się od brzegu. Szybko znalazłam się po drugiej stronie. Odeszłam kawałek od przepadliny. Już miałam przystawać ale zobaczyłam strumyk niedaleko mnie. Siadłam obok i wyjęłam strzałę. Obmyłam ranę i założyłam bandarz. Odpoczęłam trochę i zdecydowałam się iść dalej. Nie było to łatwe. Po niedługim czasie znów rozległ się tupot koni. Jak udało im się przedostać? Nie miałam możliwości by zacząć ponownie uciekać. Oparłam się o najbliższe drzewo. W pewnym momencie zza drzewa na przeciwko jakby pojawił się ogromy jeleń. Podszedł do mnie spokojnym krokiem i się ukłonił. Również delikatnie się ukłoniłam, ale byłam wręcz przestraszona. Zwierzę ustawiło się w pozycji konia, czekającego aż jego pan na niego wsiądzie. Tym razem bez zastanowienia zrobiłam to, co podpowiadała mi intuicja. Gdy byłam już na jego grzbiecie, jeleń galopem ruszył przed siebie. Po jakimś czasie udało nam się zgubić straż. Położyłam się na szyji zwierzęcia. Miałam wtedy dziwne uczucie. Jakbym była z nim powiązana. Po jakiejś godzinie dotarliśmy prawie pod samą wioskę.

- Dziękuję za pomoc przyjacielu. - zwróciłam się do jelenia. - Nie wiem kto cię przysłał, ale przekaż podziękowania także i jemu. Niestety nie mam nic przy sobie, co mogłabym ci dać, ale jak kiedyś będę w lesie, to na pewno zabiorę coś dla ciebie.

Po tych słowach stworzenie lekko skinęło głową i zniknęło za pniami drzew. Założyłam płaszcz i weszłam do wioski. Musiałam coś zjeść, bo prowiant zjadłam w drodze. Stanęłam przed pobliską knajpą.

- ,,Pod spruchniałym zębem", huh miło. - mruknęłam do siebie.

W środku było pełno oprychów. Cały czas wznosili za coś toast i rechotali nieubłagalnie. Usiadłam przy ladzie. Po chwili podeszła do mnie grubsza kobieta z przebitymi wargami i nosem i hustą na głowie.

Dziewczyna z lasu  [-Dsmp-]Where stories live. Discover now