22. Śmierć

123 3 24
                                    

R.W
Destiny


Czasami zastanawiałam się, czym tak właściwie była śmierć.

I ktoś mógłby wytłumaczyć w to najbanalniejszy sposób, powołując się na zwykłe fakty, lecz czy koniec był tylko tym? Wystarczyło jedynie, aby nasze serce przestało bić, abyśmy byli uznani przez innych za zmarłych?

Śmierć w moim odczuciu nie oznaczała jedynie utraty życia. Była po prostu pustką. Niczym więcej, niczym mniej. Zwykłą... nicością.

Nie da się w niej odnaleźć niczego. Ani tego mistycznego światła, ani przerażającej ciemności, która wyzwala z nas najokropniejszy rodzaj strachu. Nie ma w niej żadnej drogi ucieczki, ognia piekielnego, siarki, czy łąk pełnych kwiatów. Nasza skóra nie płonie, gardła nie są zdarte od chorobliwego krzyku, a oczy wyschnięte przez brak łez. Ta nicość jest pozbawiona wszelakich rzeczy, które mogą nas przerażać lub napawać chęcią znalezienia się w samym jej centrum.

Dlatego też zastanawiało mnie to, czy była ona dobra, czy zła. Skoro nie mogliśmy w niej niczego odnaleźć, to nie mogła ona nas skrzywdzić, byśmy żałowali, iż do niej trafiliśmy. Można było ją sobie zobrazować jako ucieczkę od wszystkiego, co nas przytłaczało zza życia. Jednakże czy jednocześnie ten bezkres sam w sobie nie był duszący? Czy nie był za bardzo wybrakowany, byśmy mogli w nim oddychać?

A co gdyby śmierć dotknęła kogoś żywego? Gdyby ktoś mając wokół siebie cały świat, nie dostrzegał jednocześnie nic. Ani bólu, ani radości. Czy on także byłby martwy?

Czy ja byłam martwa?

Czy po tym wszystkim, co postawił mi los na mojej drodze, nie doszłam do momentu, w którym każda barwa szarzała? Każdy uśmiech stawał się mniej wyjątkowy, a spojrzenia wcześniej pełne miłości i dobroci, smętne i niewyraźne? Czy ja sama coraz bardziej nie traciłam wyrazu? Znikałam, a może dopiero zaczynałam rozumieć, na czym polega prawdziwe życie?

W tamtej chwili wydawało mi się, że nadszedł koniec mojej drogi. Że przeznaczenie zaprowadziło mnie na sam skraj tego wszystkie zbyt szybko, bym mogła być na to gotowa.

Nie widziałam nic. Nic, prócz czarnych róż.

Masz jego oczy.

Siedząc na niewygodnym, plastikowym krzesełku przed salą, chciałam krzyczeć. Pragnęłam wyzbyć się wszystkich swoich braków i pustki, by móc swobodnie zaczerpnąć wdech. Miałam wrażenie, jakby wokół mnie była wyłącznie woda, która docierając do moich płuc, dusiła mnie, jednocześnie ciągnąc na samo dno. A w tym wszystkim najgorsze było to, że nie było tutaj powierzchni. Nie było ratunku, gdyż wszystko sprowadzało się do śmierci.

Nienawidzę cię.

— Pani z rodziny?

Nagle uniosłam wzrok, spotykając się spojrzeniem z brązowymi oczami. Młoda pielęgniarka wpatrywała się we mnie życzliwie, chociaż nie dało ukryć się w tym nutki zmartwienia. Mimowolnie przełknęłam ślinę, co spotkało się z protestem mojego wyschniętego gardła.

— Tak. Czy już po... — Chciałam dokończyć, ale kobieta jakby przewidując moje zamiary, pokręciła głową.

— Przykro mi, ale nic nie wiem. Proszę uzbroić się w cierpliwość — odpowiedziała, zerkając na moje dłonie. — Piękne kwiaty.

Uśmiechnęłam się delikatnie, podążając za jej spojrzeniem. Bukiet czarnych róż z pozłacanymi płatkami mimo swojego piękna w tym miejscu prezentował się niczym zły omen.

LaleczkaWhere stories live. Discover now