2. Piękniejsze niż szmaragdy

147 6 24
                                    

— Zginę, umrę, przepadnę — jęknęłam, zamykając swoją szafkę. Melody jedynie westchnęła, po czym popatrzyła na mnie w pełni poważnie.

— Jesteśmy w tym razem. Najwyżej popełnimy wspólne samobójstwo po lekcji z tą wiedźmą. — powiedziała, ale jej wypowiedź wcale nie poprawiła mi humoru.

Dziś przypadł nam zaszczyt lekcji z Cambridge, czyli czterdzieści pięć minut z najgorszą jędzą w historii szkoły. Tej kobiety nie dało się lubić. Całą swoją aurą sprawiała, że człowiek miał ochotę wyskoczyć z trzeciego piętra. Będąc na jej zajęciach, miałam wrażenie, że gdyby mogła, rzuciłaby klątwy na nas wszystkich. O ile już tego nie zrobiła.

Poprawiłam podręcznik w dłoniach, ale jedyne na co miałam ochotę to spuszczenie go w kiblu. Price nie podzielała mojego stanu, bo była dobra z matematyki, a sama Judith Szmacisko Cambridge ją w miarę tolerowała.

— Daj spokój, ta stara prukwa musi się po prostu na kimś wyżyć, że dwadzieścia lat temu mąż się z nią rozwiódł — wzruszyła ramionami, kiedy razem zaczęłyśmy się kierować do tej czeluści piekielnej.

— Dziwię się, że ktokolwiek z nią był. Musiał być chyba niewidomy i głuchoniemy — stwierdziłam, bo na prawdę fakt, że ta krowa miała męża wprawiał mnie w szok. Ja nie potrafiłam wytrzymać z nią jednej lekcji, a co dopiero żyć z tym babskiem na codzień.

Stanęłyśmy pod drzwiami od klasy, gdzie stało kilka osób, które albo rozmawiały, bądź  siedziały z nosem w telefonach. My same znajdowałyśmy się trochę na uboczu, by nie rzucać się w oczy. Miałam cholerną ochotę wziąć rozbieg i walnąć głową w ścianę, byleby odpuścić tą lekcje. Czułam się jakbym miała iść na swoją własną egzekucje, co w sumie niewiele się różniło. Popatrzyłam na Melody, która rozglądała się po korytarzu. Była ubrana w żółtą bluzkę, której rękawy były krótkie i bufiaste, a sam dekolt był kwadratowy. Do tego dobrała dżinsowe szersze spodnie, które ładnie opinały jej szerokie biodra.

Mimowolnie westchnęłam na dźwięk dzwonka. Zdecydowanie nie byłam na to gotowa ani psychicznie, ani fizycznie. Weszliśmy do klasy, w której brakowało jedynie siarki i ognia, by nazwać to miejsce pełnoprawnym piekłem. W końcu sam diabeł w postaci starej matematyczki już był oraz płaczący ludzie, którzy tracili wszelkie nadzieje. Usiadłam na swoim miejscu, a obok mnie zaraz pojawiła się szatynka. Ona chyba jako jedyna z całej grupy miała absolutnie wywalone na to co się będzie teraz działo. Może przez jej usposobienie Judith ją jako tako akceptowała. Dziewczyna umiała każdego przegadać i była charakterna, co może urzekło tą starą gęś.

— Parker, jeśli masz zamiar stać jak słup soli, to zrób nam tą przyjemność, wyjdź i zobacz, czy nie ma cię na korytarzu — rozbrzmiał się skrzeczący głos, który przypominał żabę z astmą.

Nie musiałam długo czekać, by po chwili zobaczyć samą panią piekła. Stawiała szybkie kroki, a kilka osób nawet pisnęło z przerażenia. Zdecydowanie ta ropucha przyprawiała ludzi o stany lękowe. Sam jej wygląd był niepozorny. Była dosyć niska, ale przy okazji szczupła. Włosy były krótkie i jasne, a jej permanentne brwi wyglądały, jakby ktoś odbił na niej dwa stemple. Do tego na twarzy posiadała zmarszczki, przypominające te u mopsa. Ubrana była w golf w panterkę, który miała założony aż na brodę, przez co wyglądała, jakby nie miała szyi.

Po jej minie już mogłam stwierdzić, że była nie w humorze, co było już standardem. Bardziej bym się zdziwiła, gdyby ta kobieta miała dobry dzień, a jeśli by się uśmiechnęła, to bym była skłonna uwierzyć, że Louis ma skrzydła. W sumie czasem miałam wątpliwości czy ona umie to robić. Zawsze wyglądała, jakby chciała kogoś zamordować samym wzrokiem. I po części to robiła, bo wystarczyło jedno jej spojrzenie, by zabić czyjeś szare komórki i doprowadzić człowieka do stanu przedzawałowego. Gdy zaczęła rozglądać się po klasie od razu skierowałam wzrok w zeszyt, byleby nie nawiązać z nią kontaktu wzrokowego. Nie wierzyłam w te wszystkie bajki o zjadaniu dusz uczniów, ale wolałam dmuchać na zimne. Kobieta westchnęła, jakby kompletnie zmęczona życiem i zwróciła swój wzrok do małego dzienniczka, w którym miała swoją listę uczniów. Ludzie gadali, że zapisywała tam wszystkie swoje ofiary, które pozbawiła życia. Można by uznać, iż to okropnie dziecinne, by licealiści wymyślali takie bajki, aczkolwiek ona sama dawała powody ku takiemu myśleniu. Nagle uniosła wzrok, a w jej niebieskich oczach błysnęło coś przerażającego.

LaleczkaKde žijí příběhy. Začni objevovat