9. Białe róże i kropla krwi

100 3 27
                                    

Będąc uwielbiałam rysować. I nie chodziło tu o to, że w jakimkolwiek stopniu umiałam to robić. Po prostu fascynowało mnie to, iż wszystko co sobie wyobrażamy, możemy przenieść na zwykłą kartkę papieru. Nadajemy tej nicości więcej życia, tym samym sprawiając, że nasze wyobrażenia w jakimś stopniu staną się rzeczywiste.

Czasami zdarzały mi się wieczory, gdy włączałam sobie jakąś muzykę i zwyczajnie rysowałam. Były to różne sytuacje, miejsca i osoby, ale zazwyczaj cechowały je jedno. Masa barw. Potrafiłam na każdy element przeznaczyć zupełnie inny kolor, aby żadnego nie zabrakło. Moje prace wręcz tętniły życiem i zwykłym dziecięcym chaosem, który był w pełni zrozumiały. W końcu byłam tylko małą dziewczynką i jasne było, iż mój świat zbudowany był z wszystkiego co kolorowe.

Więc kiedy nastał moment, że nagle to wszystko stało się szare?

Przeglądałam się własnemu odbiciu w lustrze, uważnie skanując swoją osobę. Za dosłownie kilkanaście minut miała wybić godzina umówionej kolacji mojej matki, więc wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Nie chciałam jej niczego zepsuć, dlatego mimo zmieszania po wcześniej przeprowadzonej rozmowie z brunetką, od razu wzięłam się za szykowanie. Co prawda moje złe samopoczucie całkowicie odebrało mi energię na jakiekolwiek spotkania, jednakże nie mogłam zawieźć własnej mamy.

Myśl o rozczarowaniu Penelope była dla mnie niczym zastrzyk dodatkowej motywacji. Wiedziałam, że tego wieczoru nie będę zbyt rozmowna, dlatego zdecydowałam się chociaż wyglądać adekwatnie do sytuacji. Padło na czarny kombinezon z długimi, szeroki nogawkami, z ramiączkami, które łączyły się za moją szyją. Lubiłam go, ponieważ zawsze się w nim czułam tak bardzo elegancko, jednakże on sam pozostawał przy tym niezwykle wygodny. Do tego postanowiłam dobrać swój złoty łańcuszek z literką P należący wcześniej do mamy, a wszystko zakończyłam delikatnym makijażem, z którego najbardziej wyróżniała się moja ulubiona matowa pomadka. Ostatnim elementem były moje włosy żyjące własnym życiem, ale na prośbę Penelope nic z nimi nie zrobiłam.

Pustym wzrokiem wpatrywałam się w swoje odbicie, szukając jakieś wady. Z wytężonym wzorkiem przyjeżdżałam po twarzy, ramionach i włosach, lecz wszystko zdawało się być w porządku. No właśnie. To zawsze było to pieprzone w porządku. A to cholerne stwierdzenie jasno mówiło, że mogło być lepiej. Dlatego tak bardzo nie lubiłam takich wieczorów. Nie cierpiałam tego szukania w sobie nowych rzeczy do poprawek, które i tak mnie nie satysfakcjonowały. Ale i tak najgorszy był momenty, kiedy żadnej nie znalazłam. Bo właśnie wtedy czułam się, jakby nic nie grało. Jakbym była niezdatna do naprawienia.

Zepsuta.

Z dziwnego letargu wyrwał mnie dopiero dźwięk skrzypienia drzwi. Z opóźnionym refleksem zerknęłam na matkę prezentującą się idealnie w swojej czerwonej sukience, która podkreślała jej kościste ciało oraz bladość skóry. W dłoni trzymała lokówkę. Nic nie mówiąc, podeszła do mnie, dając mi niemy znak, abym usiadła na swoje wcześniejsze miejsce.

— Pamiętaj, co ci mówiłam, Coro — oschły alt, przerwał ciszę panującą w pokoju. Skrzywiłam
się delikatnie, gdy poczułam mocniejsze szarpnięcie włosów. — Uśmiechaj się i nie mów dużo. Nie chcę, żebyś przyniosła mi wstyd.

— Pamiętam — mruknęłam, przerzucając wzrok na swoje wypielęgnowane dłonie. Mama była w trakcie układania mi włosów w lekkie fale, ponieważ jak sama twierdziła, tak wyglądałam najlepiej.

— Jeśli będzie ci zadawać jakieś pytanie, to nie mów dużo. Twoją rolą nie jest popisywanie się, a ładne wyglądanie — dalej mówiła, a każde jej następne słowo było jak sztylet prosto w klatkę piersiową.

LaleczkaWhere stories live. Discover now