14.

1.4K 59 2
                                    

Melly

-Wstawaj!- Krzyknął mężczyzna w kominiarce. Gdy wstałam chwycił mnie mocno za ramie na co się skrzywiłam i popchnął ku drzwiom. Myślałam, że zobaczę coś więcej niż rażące światło. Jednak nic nie udało mi się zobaczyć, ponieważ założyli mi jakiś worek na głowę.
Wsiadliśmy do auta i ruszyliśmy w nie znane mi miejsce.

Justin

Ostatni koncert mam już za sobą. Teraz muszę ogłosić moim Beliebers, że robię sobie roczną przerwę. Boję się ich reakcji.
Boję się, że mnie po prostu zostawią. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer do mojego ochroniarza.
- No cześć Mark! Słuchaj jest sprawa mógłbyś przyjechać do mnie?
- Jasne! Będę za 15 minut.
- Ok, to do zobaczenia.
- No hej.- Powiedział Mark i się rozłączył.

Po dokładnych piętnastu minutach Mark już stał w salonie.
-Więc co to za sprawa?
- Długa historia... Lepiej usiądź, jak chcesz się dowiedzieć. Mark zrobił tak jak powiedziałem i zacząłem mówić:
- Porwali moją przyjaciółkę. Zostawili list. Pojechałem z nim do jej rodziny. Co gorsza jej ojciec mnie nienawidzi. Zostawiłem im ten list. Spotkałem się jeszcze raz z panem Bensonem. Zaproponował, że jeśli on ją znajdzie już nigdy się z nią nie zobaczę, a jeśli ja ją znajdę to będę mógł ją spotykać.
- Nooo... To słabo.
- No raczej.
-Czekaj wiesz co było w liście?- Spytał mężczyzna. Natychmiast próbowałem sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów.
- Właśnie!!!- Krzyknąłem, ponieważ sobie przypomniałem co było w liście.
- Do piątku trzeba zapłacić porywaczom 500 000 dolarów.
- Ale wiesz, że jutro jest piątek?
- Kurwa!
- Co? Nawet nie mów...- Powiedział Mark i uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Właśnie tak...
- Serio? Jak można zapomnieć, że jutro jest piątek!?- Spytał retorycznie Mark.
- Wiem!!! Ale u mnie to normalne.
- Dobra mniejsza o to. Masz jakieś namiary na nich?
- No z tyłu listu był numer telefonu, ale nie pamiętam go.
- To niestety musimy odwiedzić roodzinę dziewczyny.
- No niestety tak.- Powiedziałem i pojechaliśmy jednym autem do państwa Bensonów. O pieniądze nie musieliśmy się martwić i tak nie zdążę ich wszystkich wydać przed śmiercią.

Po kilku minutach staliśmy już przed domem Melly. Podeszliśmy pod drzwi i zadzwoniłem kilka razy dzwonkiem. Drzwi otworzył nam pan Benson.
- Witam. mam rozumieć, że zmieniłeś zdanie co do naszego układu?
- Nie naszego, tylko pana i nie, nie zmieniłem zdania.- Odpowiedziałem.
- Więc co Cię tu sprowadza?
- Chciałbym dostać list. Ten, który panu dałem.
- Aaa ten list. Już idę po niego. Może wejdziecie?- Spytał.
- Niestety, ale podziękujemy.- Odpowiedziałem szybko. Ten tylko kiwnął głową i poszedł po list.

Po kilku minutach zjawił się spowrotem z listem.
-Proszę.- Podał mi list.
- Dziękuję. Dowidzenia.- Powedziałem i poszedłem do auta z Markiem.

- On zawsze taki miły?- Spytał Mark, gdy jechaliśmy.
- Aaa wiesz, że nie i wydaje mi się to podejrzane. Resztę podróży jechaliśmy w ciszy.

- To co? Dzwonimy!?
- No musimy.-Odpowiedziałem.

- Halo?- Usłyszałem niski głos.
- Mam pieniądze.- Powiedziałem nie owijając w bawełne.
- A szkoda, pobawiłbym się jeszcze z tą małą suką.- Po tych słowach miałem ochotę wszystko rozwalić, a szczególnie jego.
- Oddzwonię zaraz.- Powiedział i się rozłączył nie dając mi możliwości na odpowiedź.
- I co powiedzieli?- Spytał wchodzący do salonu Mark.
- Mamy czekać zaraz oddzwonią. Tak powiedział. Po kilkunastu minutach zadzwonił telefon. Szybko odebrałem.
- Czekamy pod Grant Park. Masz być o 20:00.
- Będę.- Powiedziałem i się rozłączyłem.
Powiedziałem o wszystkim Markowi i poszedłem do swojego pokoju. Tam trzymałem sejf i pieniądze na czarną godzinę.

*****************
Heeeej!!!
Staram się pisać częściej teraz. ☺

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ

When I meet my love.Where stories live. Discover now