xii. pożegnanie

Začít od začátku
                                    

     I właśnie ten ostatni krok sprawiał, że serce Riley biło jak oszalałe, a sama kobieta miała wrażenie, że lada chwila dosłownie wyskoczy jej z piersi. Próbowała przemówić samej sobie do rozsądku i zmusić się do zmiany nastawienia w kwestii odbierania innym ludziom życia. Ludzie z Woodbury nie zawahają się nawet na chwilę, przypomniała sobie słowa Hershela. Wiedziała, jaka jest stawka, zdawała sobie również sprawę z ilości ofiar, jaka prawdopodobnie padnie tego dnia przez walkę. 

     Ale nie potrafiła przyswoić myśli, że miałaby pozbawić kogoś życia.

     Zranić? To już prędzej. Ale nie zabić

     Daryl stał przy wejściu do kotłowni z kuszą w gotowości. Oparty gładko o ścianę, wpatrywał się w niewielką szparę uchylonych drzwi, prosto na oblany ciemnością korytarz. Riley natomiast znajdowała się po drugiej stronie pomieszczenia, zaraz pod zabrudzonym oknem, gdzie wbudowany był mechanizm włączający alarm. Szatynka czekała na sygnał do uruchomienia syreny, która oprócz zdezorientowania i wystraszenia żołnierzy, miała także pchnąć w ich kierunku sunących po podziemiach zarażonych.

     Przez kilka dłużących się w nieskończoność minut na korytarzu panowała cisza, aż nagle echem odbił się dźwięk wybuchu granatu hukowego, po którym nastąpiła seria przerażonych wrzasków.

     Daryl odwrócił w jej stronę głowę i kiwnął na znak, aby włączyła alarm. Riley zacisnęła dłoń na czerwonej rączce, a następnie pociągnęła ją w dół, uruchamiając ogłuszającą syrenę. 

     — Zbieramy się. Szybko. — pospieszył ją kusznik, a Riley czym prędzej ruszyła w stronę wyjścia. 

     Daryl szedł pierwszy, trzymając kuszę na wysokości swojej twarzy i poruszając na lekko zgiętych nogach. Riley podążała tuż za jego plecami, w jednej dłoni ściskając swój nóż, a drugą opierając na szkielecie schowanego w kaburze pistoletu. Chciała za wszelką cenę uniknąć konieczności użycia broni palnej, ale krzyki ludzi z Woodbury i wystrzały odbijające się korytarzami sprawiały, że sięgała po broń prawie machinalnie.

     Zeszli do podziemi przy następnym zakręcie, a zapach stęchlizny, krwi i zgniłego mięsa przywitał ich już od wejścia. Po korytarzu roznosił się dym, a z niewielkiej odległości dobiegały do nich wrzaski bólu, wystrzały, a także charczenie nieumarłych. 

     Syrena wyła regularnym, irytującym dźwiękiem. Czerwone światło co rusz przecinało panującą w korytarzu ciemność. A ludzie z Woodbury pędzili prosto na nich, rozproszeni przez hałas i pułapkę, w którą wpadli. 

     Trzech mężczyzn wypadło zza zakrętu, uciekając przed wypuszczonymi prosto na Gubernatora zarażonymi. Daryl wyprostował się nieco i posłał bełt w stronę jednego z nich, od razu sprowadzając go na ziemię z przedziurawioną głową. Jego towarzysze za późno zorientowali się, że zagrożenie nadciąga także z drugiej strony; drugi z żołnierzy Woodbury oberwał kuszą w głowę, a drugi skończył z nożem wbitym w skroń. 

      A to wszystko w ciągu jednej, krótkiej chwili.

     — Ruchy, Doktorku — Daryl odetchnął ciężko, szybko wyciągając z czaszki zmarłego nóż. Zerknął na stojącą z tyłu, nieco osłupiałą Riley, która ściskała w dłoni swój nóż. — Trzeba złapać tych skurwieli, zanim uda im się wydostać.

     Kobieta przełknęła ciężko ślinę i zmusiła się do ruchu. Nie przyznałaby tego na głos, ale widok zabijania żywych ludzi wciąż ją przerażał i wprowadzał w chwilowy paraliż. Nieważne kto to robił, ani z jakiego powodu - ulatujące z człowieka życie było dla niej jak prawdziwy koszmar. 

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Kde žijí příběhy. Začni objevovat