xv. utracona nadzieja

763 69 33
                                    

          Niewielki strumień światła padał na jego twarz, która była jedynym, co jej oczy potrafiły dostrzec w otaczającej ją ciemności. Kości policzkowe mocno odznaczały się na bladej, niemal przezroczystej skórze, na którą swobodnie opadały białe drobinki śniegu. 

          Skąd tam się nagle wziął śnieg?

          Niewielkie płatki spadały z nicości prosto na jego spokojną, lecz dość zmizerniałą twarz. On jednak nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, tak, jakby kompletnie ich nie dostrzegał ani nie wyczuwał. Miała ochotę sięgnąć do niego dłonią i przetrzeć jego wilgotny policzek, ale... 

          Nie mogła się ruszyć.

          Blond kosmyki niespodziewanie poderwały się pod wpływem nagłego podmuchu mroźnego wiatru. Na bladej twarzy wystąpiły delikatne rumieńce, a kąciki oczu zadrżały w nerwowym geście. Już chwilę później, powieki otwierały się powoli, lecz przez kąt padania światła nie była w stanie w pierwszej chwili dostrzec jego oczu.

          I może byłoby lepiej, gdyby tak pozostało.

           W gardle pojawiła jej się gula, która uniemożliwiła jej swobodne oddychanie. Widok, który przywitał ją w tamtej chwili, byłby w stanie dosłownie zmieść ją z podłoża. Chciała się ruszyć, odwrócić, podejść do niego, uciec, cokolwiek. Ale nie była w stanie normalnie oddychać, a co dopiero poruszyć jakąkolwiek kończyną.

          Zmuszona więc była do oglądania horroru, jaki miał miejsce na jej oczach. Do patrzenia, jak błękitna tęczówka powoli nachodzi krwią, a spod powiek wylewają się strużki szkarłatnej juchy.

*   *   *   *   *

          Riley zerwała się, łapczywie wciągając w płuca powietrze. Jej dłoń automatycznie powędrowała do lewej piersi, gdzie pod materiałem kurtki wyczuwała szybkie, silne uderzenia jej przestraszonego serca. Druga ręka natomiast poderwała się do twarzy, badając skórę pod oczami i same powieki. Spodziewała się poczuć pod palcami ciepłą krew, jednak zamiast tego napotkała jedynie drobne kropelki potu. 

          Mało tego, nie patrzyła już na krew spływającą po twarzy jej zmarłego narzeczonego. Dostrzegła natomiast tył samochodu, którym jechała Andrea i T-Dog, co oznaczało, że z jakiegoś powodu konwój się zatrzymał. 

          Wyprostowała się, przecierając bladą i wilgotną od potu twarz, a jej oczy na moment rozszerzyły się w panice, gdy zdała sobie sprawę, że siedzi w samochodzie sama. Bicie jej serca ponownie znacznie przyspieszyło, jednak oddech uspokoił się już po chwili, gdy dostrzegła sylwetkę Johna stojącego kilka metrów od samochodu. Mężczyzna dyskutował o czymś z Rickiem, poprawiając pasek z zawieszonym na ramionach karabinem. Pozostałe osoby zaczęły dopiero wysypywać się z innych pojazdów.

          Podskoczyła lekko w miejscu, gdy drzwi po jej lewej otworzyły się nagle. Daryl zajrzał do środka, a ujrzawszy, że dziewczyna już nie śpi, otworzył szerzej drzwi.

          — Idziesz, czy wolisz tu zostać? — rzucił ironicznie, kiwając w stronę pozostałych osób. — Jesteśmy na miejscu. 

          Przez chwilę przyglądała mu się, rejestrując jego słowa w swoim zaspanym umyśle, dopóki wreszcie dotarł do niej sens jego wypowiedzi. Riley czym prędzej wysiadła z samochodu i rozprostowała nogi, a już chwilę później w jej ramiona wciśnięty został jej plecak. Dixon trzasnął drzwiami i odwrócił się, kierując się w stronę pozostałych ocalałych. 

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz