v. pandemonium

1.1K 82 34
                                    

    Mgła rozpaczy zdawała się całkowicie otoczyć złamany umysł. Zasłaniała zdrowy rozsądek, blokując tym samym możliwość trzeźwego myślenia. Jedynym widocznym, a dodatkowo jeszcze wyostrzonym obrazem był gasnący powoli błękit.

   Riley czuła targające jej ciałem bolesne skurcze, które skutecznie uniemożliwiały jej uspokojenie spazmatycznego oddechu. Jej serce sprawiało wrażenie przebitego tysiącem ostrych igiełek, które wbijały się w nią boleśnie i non stop przypominały, że tamta kulka powinna być przeznaczona dla niej

   Nienawidziła się. Z całego serca nienawidziła się za to, że pozwoliła mu oddać sobie tę pieprzoną kamizelkę. Że przystała na to, aby sam naraził się na tak wielkie niebezpieczeństwo. Że nie była w stanie go uratować. Przed oczami wciąż miała obraz życia powoli uciekającego z jego oczu, krwi spływającej z jego ust, słabnącego uścisku jego dłoni. Wciąż czuła na palcach jego krew, wciąż słyszała jego głos, czuła ból, który tak bardzo próbował przed nią ukryć.

   Max uratował jej życie. A jedyne co ona mogła zrobić, to przyglądać się jak śmierć powoli otacza go swoimi ramionami i zabiera go od niej. Na zawsze.  

   To wszystko wyglądało jak jakiś koszmar, z którego zazwyczaj obudziłaby się zlana zimnym potem, gorączkowo poszukując mężczyzny w pustej połowie łóżka. To wszystko zdawało się być tak nierealne, tak bardzo oderwane od otaczającego ją świata, że nie była pewna, czy to wciąż rzeczywistość czy kraina jej snów. Była oderwana od wszystkiego co działo się dookoła a jedynym, co przypominało jej, że wciąż znajduje się wśród żywych, był ten niewyobrażalny ból i silne ramiona Johna zaciskające się na jej drobnej sylwetce.

   Mężczyzna biegł przed siebie przez podziemny parking, po opuszczeniu prosektorium nie zatrzymując się nawet raz. Riley słyszała jego ciężkie oddechy, czuła drżenie jego ramion i wstrząsające jego torsem konwulsje. Płakał.

   Zatrzymali się dopiero niedaleko od bramy wyjazdowej, chowając się za jednym z grubych filarów po uznaniu, że teren był czysty. John zdjął kobietę ze swojego ramienia i ostrożnie postawił ją na ziemi, z trudem oddychając od tego biegu.

   Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało, wykorzystując ten moment na przyswojenie tej ogromnej dla obojga tragedii. Riley sterczała jak kołek w tym samym miejscu, w którym John ją odstawił, patrząc się na swoje buty i obserwując skapujące na nie krople ciężkich łez. Obawiała się, że w momencie w którym policjant ją puści, po prostu padnie na ziemię z bezsilności, wyjąc i przeklinając wszystko i wszystkich. Kobieta jednak przypominała postawą pomnik; nieruchomą sylwetkę osoby sparaliżowanej przez ból po największej stracie, jaka mogła ją spotkać.

   Nie ruszyła się nawet, gdy John niespodziewanie odwrócił się od niej, by z całej siły władować swoją pięść w betonowy filar. Jej uszy wyłapały dźwięk chrupnięcia, w momencie kolizji jego knykci z twardą powierzchnią. Mężczyzna jednak kompletnie nie zwracał uwagi na czerwone ślady, jakie zostawiał na kruszącym się powoli filarze. Uderzał w niego jakby był w jakimś transie; miotając się i przeklinając, w towarzystwie słonych łez spływających po wykrzywionej w grymasie twarzy.

   Na swój własny, autodestrukcyjny sposób przyjmował śmierć najbliższego przyjaciela, który był dla niego praktycznie jak rodzina.

   - Przestań.

   Słaby głos kobiety wydobył się gdzieś z jej poranionego od wrzeszczenia gardła niczym żałosny pisk. Włączone do okładania filaru pięści Johna był kompletnie roztrzaskane; kobieta dostrzec mogła spływającą powoli na podłogę krew, która w tamtej chwili ją nieco otrzeźwiła. Przełknęła więc zgromadzone na dnie gardła łzy, starając się na siłę przywrócić swój głos do użytku:

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz