iv. do ostatniej kropli krwi

712 56 14
                                    

          Państwo Grimes nie opuszczali boku syna nawet na krok. 

         Od momentu, w którym Maggie sprowadziła na farmę Lori, minęło już parę godzin. Rick wraz ze swoją żoną koczowali w sypialni, w której leżał Carl, a do środka nie miał wstępu właściwie nikt poza Hershelem i Riley. Pani Grimes głaskała chłopca po bladej twarzy, szepcząc ciche zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Jednocześnie z trudem powstrzymywała się od popadnięcia w histerię. 

          — Powinieneś odpocząć — mruknęła Riley, rzucając szeryfowi znaczące spojrzenie. Jego twarz była w tej chwili jak papier, a sam mężczyzna z trudem utrzymywał otwarte powieki. Mimo to, dzielnie znosił kolejną transfuzję krwi, kompletnie ignorując wszelkie prośby i groźby, aby chociaż na moment dał sobie odpocząć.  

          — Nic mi nie jest — odpowiedział słabym głosem, podpierając podbródek na pięści. Gdyby przechylił głowę nieco w bok, jego czoło zderzyłoby się z kantem szafki. A Rick najprawdopodobniej nawet by tego nie dostrzegł. 

          — Dziewczyna ma rację — Hershel dodał swoje trzy grosze, nie spuszczając wzroku z aparatury do mierzenia ciśnienia, którą badał właśnie Carla. — Na razie wystarczy. Kropla krwi za dużo może mieć dla ciebie złe skutki, możesz dostać zawału albo wpaść w śpiączkę. A chyba chcesz pozostać dla syna w pełni sił?

         Potrzeba było trochę więcej przekonywania ze strony Lori, aby Rick wreszcie odpuścił. Małżonka pomogła mu podnieść się z zajmowanego fotela i wyprowadziła go z pomieszczenia, obejmując go asekuracyjnie w pasie. Riley podreptała za nimi, posyłając śpiącemu Carlowi ostatnie spojrzenie.

          Trójka ocalałych przeszła do kuchni i usiadła przy drewnianym stoliku. Riley zajęła miejsce pod oknem, spoglądając między swoimi towarzyszami. Oboje wyglądali na przeraźliwie zmartwionych i zmęczonych, a w przypadku Ricka, będących blisko utraty przytomności. 

          Minęła chwila, a do pomieszczenia wkroczył także Hershel. Mężczyzna krzątał się przez chwilę przy kuchennych blatach, a gdy do nich wreszcie dołączył, niósł szklankę z sokiem jabłkowym. Postawił naczynie przed Grimesem, sygnalizując aby ten wypił do dna.

          — No dobra — Lori potarła swoje czoło i odchrząknęła, skupiając swoje spojrzenie na staruszku. — Z tego co mówicie, gdy Shane wróci razem z tym facetem..

          — Z Otisem — Hershel poprawił ją spokojnym tonem.

          — Tak, z Otisem — Lori zmarszczyła brwi, patrząc na niego ironicznie — Z tym idiotą, który postrzelił moje dziecko.

          — Proszę pani, to był wypadek...

          — Potem to sobie może przemyślę — kobieta prychnęła — Na razie jest idiotą, który zastrzelił mi syna. 

          — Lori, oni robią wszystko, żeby to naprawić — głos Ricka był opanowany, gdy mężczyzna próbował uspokoić swoją żonę. 

         — Jak tylko wrócą — kontynuowała, ignorując jego słowa — Z tym całym sprzętem. Wtedy będziesz mógł operować?

         — Będziemy mogli — Hershel odpowiedział uprzejmie, wskazując na siedzącą po drugiej stronie Riley. Lori posłała jej krótkie spojrzenie, po czym z powrotem skupiła się na staruszku. — A przynajmniej się postaramy.

          — Dobrze — pokiwała na jego słowa. — Robił pan to już kiedyś, prawda?

          — Cóż, tak... w pewnym sensie. — Hershel przyznał po chwili zastanowienia. Riley zmarszczyła delikatnie brwi, obserwując reakcję mężczyzny. Co miał na myśli? 

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz