iv. zagłada

1.3K 76 93
                                    

    Na trzecim piętrze szpitala mieścił się oddział intensywnej terapii. Trafiali tam pacjenci w stanie krytycznym, którzy wymagali szczególnej opieki medycznej. Byli to staruszkowie, których organy wewnętrzne powoli odmawiały posłuszeństwa, niedoszli samobójcy, ofiary wypadków samochodowych czy pacjenci, którzy zapadli w śpiączkę...

    - Szybko, szybko! - John ponaglił Riley, gdy wypadli na korytarz z klatki schodowej. Mężczyzna trzymał broń w pogotowiu, skupiając się wyłącznie na zapewnieniu im bezpieczeństwa. Wokół panował zgiełk i atmosfera napięcia oraz strachu, która od masakry mającej miejsce na parterze różniła się tylko jednym, drobnym szczegółem.

    Tu jeszcze nie było tych potworów.

    Po korytarzu biegał personel szpitala, który w pośpiechu zabierał z pokojów socjalnych swoje rzeczy. Niektóre pielęgniarki na marne próbowały wydostać na zewnątrz pacjentów, którzy przypięci do maszyn podtrzymujących przy życiu nie byli w stanie postawić nawet samodzielnego kroku. Riley spostrzegła wyglądające na korytarz twarze niczego nieświadomych pacjentów, którzy słysząc i widząc panujący poza salami popłoch, starali się daremnie dowiedzieć o co chodzi.

    Kobieta z bólem serca obserwowała malujące się na ich twarzach niezrozumienie i rosnącą panikę. Nie mieli dokąd uciec. Byli w potrzasku.

   - John - kobieta szepnęła, czując bijące od tych ludzi przerażenie. Byli pozostawieni sami sobie, porzuceni na pastwę losu, bez szansy na przeżycie.

   - Widzisz gdzieś Emily? - spytał mężczyzna, gorączkowo rozglądając się za brunetką. Nie widział pani ordynator od jej sprzeczki z dowódcą i zaczynał się powoli obawiać najgorszego. - Cholera jasna... Musimy ją znaleźć.

   - John - jęknęła szatynka, ściskając mocniej jego dłoń. Spojrzał na nią wreszcie ze zmarszczonymi brwiami, a ona wycedziła przez zaciśnięte zęby - Musimy im pomóc.

   Na początku nie rozumiał o co jej chodziło i rozglądnął się w konsternacji, poszukując wzrokiem kogoś rannego. Nie dostrzegając jednak nikogo kto wymagałby natychmiastowej pomocy, przeniósł pytające spojrzenie na młodszą kobietę. Na jej twarzy malował się wyraz bólu, a widząc jej wzrok skaczący między pacjentami, wreszcie zrozumiał.

   - Nie - wymamrotała, zanim ten zdołał wyjawić jej swoje zdanie w tej kwestii. Kręciła przecząco głową, cofając się powoli i w rezultacie zrywając uścisk ich dłoni. - Nie zostawię ich, John. To bezbronni, żywi ludzie.

   - Riley...

   - Nie zostawię ich tu na pewną śmierć - powtórzyła, uparcie trwając przy swoim. Nie wybaczyłaby sobie porzucenia tych ludzi. Nie, gdy widziała już, do czego tamci chorzy są zdolni.

   - Mamy niewiele czasu, Ri - próbował z nią polemizować, choć doskonale wiedział, że nie ulegnie. W kwestii udzielania pomocy tym w potrzebie, jej przekonania były wyjątkowo silne. - Oni zaraz tu będą.

   - Nie marnujmy więc czasu i ewakuujmy pacjentów!

   - Wszystkich nie uratujesz, Riley.

   - Ale mogę chociaż spróbować - jej głos był cichy i słaby, lecz oczy skrywały bojowość i gotowość do akcji. Sama czuła ogromny strach przed tym, co mogło nadejść w każdej chwili, lecz w porównaniu do pacjentów, miała o wiele większe szanse na przetrwanie.

   Kobieta nie czekała na jego odpowiedź i wkroczyła do akcji. Ruszyła wgłąb korytarza, gestykulując zawzięcie i nawołując pacjentów, aby wyszli ze swoich sal i kierowali się ku wyjściu ewakuacyjnemu.

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Where stories live. Discover now