xvi. dale

642 56 11
                                    

          Atmosfera nie sprzyjała prowadzeniu cywilizowanych dyskusji. Nie, gdy każdy miał z tyłu głowy informacje o wrogiej grupie i horrorze, jaki rozpętałby się, gdyby farma została zaatakowana.

         Wszyscy opowiadający się za śmiercią młodego chłopaka zdawali się być nieco przybici. Skurczeni w swoich miejscach, tak jakby chcieli się ukryć przed spojrzeniami innych. Jakby, mimo obranej przez siebie pozycji, woleli nie wyrażać na głos swoich przekonań.

          I tylko Dale, stojący na środku salonu, patrzył po nich z wysoko podniesioną głową, wzrokiem pełnym determinacji i zapału. Gotowy do walki o życie chłopaka.

          Choć z zewnątrz sprawiał wrażenie pewnego siebie i swoich racji, starszy mężczyzna obawiał się finału tej rozmowy. Wiedział, że w pojedynkę nie uda mu się wygrać. Pokładał duże nadzieje w zgarbionym na krześle Glennie, który z kolei robił wszystko, byleby tylko nie złapać ze staruszkiem kontaktu wzrokowego. Mimo zasłyszanej wcześniej opinii blondynki, wciąż liczył także na Andreę...

          Ale najbardziej oczekiwał pojawienia się osoby, która bezsprzecznie zgadzała się z jego opinią w sprawie całej sytuacji.

          Zgodziła się, myślał Dale, zgodziła się przyjść i mnie wesprzeć. Zawsze mógł liczyć na Riley i miał nadzieję, że dziewczyna tym razem także go nie zawiedzie. Z nią u boku, szanse na uratowanie Randalla znacznie wzrastały...

           Ale grupa czekała już kilka minut, a po pani doktor nie było śladu.

          — To jak to zrobimy? — T-Dog przerwał ciągnącą się, niezręczną ciszę. — Będziemy głosować?

          Zawód, który czuł, był nie do opisania. Tak jakby w momencie jakiekolwiek szanse na odmienienie decyzji większości zniknęły, a on od razu wylądował na straconej pozycji.

          — Decyzja musi być jednogłośna? — zapytała Andrea, z cieniem zwątpienia w głosie.

          — Nie wystarczy zdanie większości? — Lori dodała kolejne pytanie, do piętrzącego się już stosu kwestii bez odpowiedzi.

          Unikali tematu jak ognia. Robili wszystko, byleby tylko opóźnić moment, w którym zmuszeni zostaną do jasnego opowiedzenia się za którąś ze stron.

          — Posłuchamy co każdy sądzi na ten temat. Później rozważymy jakie mamy opcje. — zarządził Rick, rozglądając się po salonie.

          W pomieszczeniu znów zapadła cisza. Potrzeba było tej jednej osoby, która odważyłaby się zabrać głos jako pierwsza i ujawnić swoją opinię. Jak zwykle - osobą to okazał się Shane.

          — Moim zdaniem opcja jest tylko jedna. — oznajmił, a wszystkie pary oczu spoczęły na nim.

          — Egzekucja? — prychnął Dale, nie ukrywając swojej frustracji. Zerknął po zebranych z wyrazem dezaprobaty w oczach. — Po co w ogóle głosować? Wiadomo jaki będzie wynik.

          — Jeśli ktoś chce, żeby go oszczędzić, muszę o tym wiedzieć. — głos Ricka był opanowany, stanowczy.

          — Nie jest nas wielu — mężczyzna przyznał z niezadowoleniem. Jego wzrok na moment spoczął na drzwiach wejściowych, w nadziei, że wsparcie jednak się pojawi. Cisza jednak przedłużała się, a jego sojuszniczka pozostawała nieobecna. — Pewnie tylko ja i Glenn.

          Młody Azjata wyraźnie spiął się na dźwięk swojego imienia. Podniósł zakłopotane spojrzenie na staruszka, a na twarzy mężczyzny momentalnie pojawił się żal.

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz