xi. pustki

744 67 5
                                    

          Wpatrywała się tępo w krajobraz, kompletnie nie dostrzegając uroków farmy, które do tej pory pomagały jej przebrnąć przez ciężkie chwile. Wydawało jej się, że świat dookoła niej stoi w miejscu, a wszelkie dźwięki zewnętrzne docierają do niej jak przez grubą szybę. Jedynym, co utwierdzało ją w przekonaniu, że nie śni, był piekący ból w okolicy skroni.

          Emily z precyzją godną długoletniego lekarza przeciągała igłę przez jej skórę, dokładnie zaszywając ranę na jej czole. Oczyszczona z krwi, brudu i potu twarz szatynki była teraz spuchnięta i blada jak papier, nie wliczając sinego śladu przy obrażeniu. Jej zielone oczy były lekko zamglone, gdy nieobecnym wzrokiem wpatrywała się przed siebie, mimowolnie marszcząc brwi za każdym razem gdy igła ponownie wbijała się przy zranionym miejscu.

          Miała na sobie czyste ubrania, a wszelkie ślady konfrontacji z zainfekowanym spłynęły z niej podczas gorącego prysznica. Na zewnątrz może i była doprowadzona do porządku, jednak środek znacznie różnił się pod tym względem. Ogarnęła ją dziwna apatia i poczucie beznadziei, które nie pozwalało żadnemu innemu uczuciu ujrzeć światła dziennego.

          Sophia nie żyła. 

          Widok jej wychudzonego, strawionego wirusem ciała wciąż widniał w głowach każdej osoby, która była obecna podczas strzelaniny przy stodole. Jej dzikie, wygłodniałe spojrzenie, ciche warczenie, ten krzywy chód... A nader wszystko moment, w którym w jej głowę posłany został pocisk.

          Stracili już wielu ludzi, odkąd to piekło się zaczęło. Wielu zmarło na ich oczach, wielu odeszło, nie widząc dla siebie miejsca w ich grupie... 

          Ale tutaj chodziło o Sophię. O dziewczynkę, która przez tak długi czas wałęsała się sama po lesie pełnym węszących dookoła potworów. Dziewczynkę, której wszyscy szukali. Dla której narażali życie. 

          Odkrycie prawdy o jej losie było jak cios prosto w serce dla każdego z nich. 

           — Gotowe. — Emily powiedziała cicho, ucinając nadmiar nici przy  skórze dziewczyny. Oderwała wzrok od jej rany, zebrała ze schodów zakrwawione szmatki i zgarnęła do kieszeni nici chirurgiczne. Przyjrzała się jeszcze raz zgarbionej sylwetce koleżanki i uniosła jej podbródek, aby otaksować opuchniętą od płaczu twarz.

          — Nie rób tego. — Riley skrzywiła się, wyczuwając na sobie rażące spojrzenie brunetki i momentalnie spodziewając się nadchodzącej awantury. Zmartwiona reakcja jaką została przywitana była instynktem, a gdy kurz po strzelaninie opadł i wszyscy rozeszli się aby zabrać się za pochowanie ciał, w powietrzu zawisło napięcie i mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Riley wiedziała, że Emily spróbuje skonfrontować z nią jej nagłe zniknięcie.

          Sęk w tym, że nie chciała jej niczego tłumaczyć. Niczego więcej poza samym wyjawieniem faktu o walce z zainfekowanym przy autostradzie. Nie zamierzała jednak wspominać ani o rozmowie z Darylem, ani o usłyszanych od niego słowach, ani o swoim stanie bliskim załamania nerwowego po zabiciu tamtego zarażonego. 

          Obróciła głowę i wbiła wzrok w swoje kolana, marszcząc przy tym nerwowo brwi. 

          — Jesteś strasznie głupia, wiesz o tym? — Riggs syknęła, krzyżując ramiona na piersi. 

          — Daruj sobie, Emily. — Riley mruknęła pod nosem, przyciągając kolana do swojej klatki piersiowej.  

          — Daruj sobie? — powtórzyła brunetka z wymuszonym śmiechem. — Ty siebie w ogóle słyszysz? Co ci strzeliło do tego łba, żeby samej się zapuszczać do lasu? 

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Where stories live. Discover now