vii. dowód

771 63 22
                                    

          Praca przez długi czas była dla niej priorytetem.

          Przez wiele miesięcy poprzedzających wybuch apokalipsy poświęcała jej całą swoją energię i uwagę, skupiając się wyłącznie na celu, jaki postawiła sobie wybierając tę, a nie inną profesję. Pomagać innym

          W szpitalu wszyscy znali ją jako pani doktor, która potrafi zachować zimną krew nawet w najgorszym, najbardziej drastycznym wypadku. Lata praktyki pozwoliły jej uodpornić się na widok krwi, rozerwanych mięśni, czy też wypływających z ciętych ran wnętrzności. Widok ofiar poważnych wypadków nie powodował u niej odruchów wymiotnych, tak jak miało to miejsce w przypadku początkujących medyków czy stażystów. Do objawów, z którymi zgłaszali się do niej pacjenci, podchodziła na chłodno. W pracy działała zgodnie z tym, co podpowiadał jej umysł. Działała logicznie. 

          Ale od tego pamiętnego dnia, kiedy pierwszy pacjent w Atlancie ponownie otworzył oczy po bliskim spotkaniu z rozwścieczonym bezdomnym, wszystko się zmieniło. Krew stała się dla niej przerażającą pamiątką utracenia swojego przeszłego życia i osoby ściśle z nim związanej, a sam jej widok wprowadzał ją niemal w stan paniki. Starała się zachowywać spokój, aby choć z zewnątrz nie było widać, jak bardzo przerasta ją widok, zapach, czy samo posiadanie krwi na swoich rękach. Nie chciała, aby pozostali widzieli, jak bardzo sobie wtedy nie radzi. Jak bardzo musi walczyć, aby nie wybuchnąć płaczem i poddać się. 

          Walczyła ze swoimi odruchami gdy nastawiała Johnowi złamany nos. Gdy opatrywała rozcięte przedramię T-Doga. Gdy brała udział w operacji Carla i była niemal cała upaprana w jego krwi. 

          Ale jednym z trudniejszych pojedynków, jakie przyszło jej stoczyć ze swoimi instynktami, okazało się opatrywanie półprzytomnego Daryla.

          — Leżała przy potoku — wymamrotał kusznik, przytrzymując przy draśniętej skroni prowizoryczny opatrunek. — Musiała ją upuścić, gdy tamtędy przechodziła...

          — To nam znacznie zmniejsza obszar poszukiwań — zauważył siedzący na skraju łóżka Rick. — Możemy teraz skupić wszystkie grupy w tamtym miejscu, podzielić na mniejsze sektory... Po drodze przecież możemy trafić na więcej śladów.

          Riley słyszała jego słowa jak przez grubą ścianę, mimo, że szeryf siedział obok niej. Całą swoją uwagę skupiała na jak najdokładniejszym zaszyciu dokładnie oczyszczonej już rany na brzuchu Daryla. Jednocześnie starała się powstrzymać drżenie swoich dłoni i uspokoić bicie serca, które wariowało jej w piersi ilekroć Dixon odwracał się w jej kierunku. Czuła się źle już przez sam metaliczny zapach, jaki unosił się w pomieszczeniu. Ukradkowe spojrzenia Daryla wcale nie pomagały jej pozostać skupioną, a jego wiercenie się przeszkadzało w równym zszyciu rozerwanej skóry. 

          — Nie ma za co — mruknął Dixon, ponownie odwracając w jej stronę głowę. Riley nie odważyła się podnieść na niego wzroku, zamiast tego przeciągając igłę w kolejnym miejscu. 

          — Jak to wygląda? — zagaił Rick, a doktor Flint dopiero po chwili zorientowała się, że pytanie skierowane było do niej. Posłała mu krótkie spojrzenie, nie odrywając się od swojego zajęcia.

          — Na szczęście nie wdało się zakażenie. — odpowiedziała, marszcząc w skupieniu brwi. — Jeśli w najbliższych dniach nie będzie się forsował, rana powinna się zacząć ładnie goić... 

          — Nie sądziłem, że będziemy zużywać tyle antybiotyków — skomentował stojący nad Riley Hershel. Obserwował jej pracę ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej ramionami, co rusz posyłając Darylowi niezadowolone spojrzenia. — Co z moim koniem? — zwrócił się wreszcie do samego poszkodowanego.

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Where stories live. Discover now