W grę wchodziło jednak bezpieczeństwo jej grupy. Jej rodziny. Ludzi, którzy na przestrzeni ostatnich miesięcy stali się dla niej naprawdę ważni i bliscy. Ludzi, za których gotowa byłaby oddać naprawdę wiele. 

     Oni, albo my, tłumaczyła sobie Riley, próbując zdusić w sobie to okropne uczucie, że niedługo przyjdzie jej stanąć do walki z żywymi ludźmi. W głębi duszy wciąż liczyła, że nie stanie się czyimś katem... 

     — Carl, zanieś to na rampę. — Glenn wręczył chłopcu dwa pudełka z amunicją. Złapał kolejny zapas i zwrócił się ku Beth. — Te ukryj na mostku.

     — Karabiny do wieży, czy przy murku? — Carol spojrzała na młodego chłopaka, dźwigając naręcze broni. Azjata podrapał się po podbródku ze zmarszczonymi brwiami.

     — Zanieś je do wieży. Przy murku jest już wystarczający zapas, a te snajperki bardziej się przydadzą w walce z góry. — polecił, a siwowłosa pokiwała głową i ruszyła ku wyjściu z bloku.  

     Każdy robił co mógł, by przyspieszyć proces przygotowań i zadbać o odpowiednie ufortyfikowanie więzienia. Punkty dla strzelców były ukryte za drewnianymi osłonami, a część porzuconych na terenie więzienia pojazdów użyta w formie kryjówek. 

     Więzienie powoli, ale z widocznymi efektami, przygotowywało się na nieunikniony atak.

     — Popełniacie błąd. — gdzieś z głębi sali dotarł do nich zachrypnięty głos. Riley podniosła wzrok znad piętrzącego się stosu nabojów, odnajdując spojrzeniem sylwetkę Merla po drugiej stronie bloku. Mężczyzna nie brał udziału w tych przygotowaniach, a zamiast tego opierał się o drzwi i przyglądał pracującej grupie. — Powinniśmy załadować całą broń i odwiedzić Gubernatora. Przecież wiemy, gdzie teraz jest.

     — Sugerujesz, że mamy tam po prostu pojechać i go zabić? — Glenn rzucił ze zmarszczonymi brwiami. 

     — Dokładnie. — Merle pokiwał twierdząco. — Właśnie to mam na myśli.

     — Obiecaliśmy Rickowi, że będziemy czekać. — odezwała się Michonne. Kobieta bardzo aktywnie przykładała się do zadbania o bezpieczeństwo na terenie więzienia. 

     — Ta? A ja zmieniłem zdanie. — prychnął Dixon. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i spojrzał na nich pochmurnie. — Nie zamierzam siedzieć tu bezczynnie, gdy mój brat tam jest. To nie w porządku.

     — Pojechało tam już czterech naszych ludzi... — odezwała się Riley. Choć sama również martwiła się o przebieg tego spotkania, wiedziała, jak bardzo ich ingerencja mogłaby skomplikować sprawę. — Jeśli się tam wybierzemy, możemy tylko pogorszyć sytuację.

     — Mogą zostać porwani, albo zabici. — dodał Glenn. — Coś może pójść nie po naszej myśli.

     — I tak się stanie! — Merle podniósł głos.

     — Ktoś cię w ogóle pytał o zdanie w tej kwestii? — syknęła Riggs, piorunując go spojrzeniem.

     — Mój tata sobie poradzi! — głos Carla rozbrzmiał w sali, a na twarzy chłopca zakwitło zacięcie i wiara w czyny ojca. 

     — Przykro mi chłopcze, ale głowa twojego tatuśka może niedługo trafić na pal. — mruknął Merle, odprowadzając wzrokiem oddalającą się postać chłopca. Jego tekst sprawił, że Emily gwałtownie odstawiła karabin na stolik.

     — Nie odzywaj się do niego w ten sposób. — warknęła brunetka, ledwo panując nad swoją złością. — Najlepiej w ogóle do niego nie mów.

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz