— Rick weźmie pierwszą wartę, ja zmienię go parę godzin przed świtem. — powiedział jej John, gdy zapytała go, kto będzie stróżować tej nocy. — Wjazdu pilnować będzie Daryl. Sam zaproponował, że może się tym zająć.

     I właśnie ta ostatnia uwaga sprawiła, że spojrzenie Riley co rusz mimowolnie lądowało na sylwetce stojącego na przewróconym autobusie myśliwego. Daryl miał tendencję do brania na klatę najcięższych, najbardziej wyczerpujących zadań, a stanie na warcie przez całą noc zdecydowanie do takich należało, choć pewnie sam by się z tym nie zgodził. Być może zdołał przywyknąć już do przedłużającego się braku snu i jednoczesnego pozostawania w pełnym skupieniu, jednak do Riley to nie przemawiało. Chociaż sama nie była najlepszym przykładem przesypiania odpowiedniej ilości godzin, to jak zwykle bardziej martwiła się o innych. 

     Martwiła się o Daryla. I kompletnie nie zdawała sobie sprawy, że nadciągające wydarzenia zbliżających się dni miały sprawić, że to zmartwienie się wyłącznie pogłębi. 

*   *   *   *   *

     — Gotowi? — Rick spojrzał kontrolnie po otaczającej go grupie, zaciskając palce na karabinku przypiętym do siatki zabezpieczającej bramę sektoru więzienia, przy którym stali. 

     Otrzymawszy w odpowiedzi serię pełnych zawziętości skinięć, szeryf odpiął łańcuch i przesunął bramę, tym samym otwierając przejście do oblężonego przez zarażonych terenu. Grupa ofensywna, w skład której wchodził Rick, John, Glenn, T-Dog, a także Maggie i Emily, wkroczyła na teren pełen wrogich jednostek. Uzbrojeni w łomy, ciężkie klucze francuskie, noże, czy też w przypadku Daryla jego nieodłączną kuszę, zabrali się za ściąganie zbliżających się w ich stronę sztywnych, utrzymując rozplanowany wcześniej szyk.

     Był późny ranek po pierwszej nocy spędzonej na terenie więzienia, a grupa ocalałych była na nogach od świtu. W miarę wypoczęci po ciężkich dla nich, ostatnich tygodniach, gotowi byli stawić czoła nowym wyzwaniom i zadaniom, które oczekiwały na nich w tym miejscu. Pierwszym z nich było oczyszczenie przynajmniej jednego z bloków więzienia, aby móc zagospodarować miejsce w środku i odpowiednio je urządzić. 

     Riley stała przy siatce po drugiej stronie, nawołując sztywnych wraz z pozostałymi członkami grupy. Ci spoza grupy oczyszczającej teren mieli za zadanie odwracać uwagę zainfekowanych i w miarę możliwości likwidować ich przez oczka w siatce, coby ułatwić nieco zadanie działającym wewnątrz terenu osobom. Podniesione głosy skutecznie zachęcały pojedynczych szwendaczy do przywałęsania się pod siatkę, przez co krew zakażonych co rusz rozlewała się na ziemię po zderzeniu z bronią żywych. 

     Szatynka wbiła ostre spojrzenie w zbliżającego się do niej zarażonego więźnia, a gdy ten znalazł się wystarczająco blisko, podniosła rękę i wbiła ściskane w niej ostrze prosto w jego czoło. Coś nieprzyjemnie chrupnęło, głowa mężczyzny ześlizgnęła się z noża, a jego cielsko opadło pod siatką, tuż przy tuzinie innych martwych ciał.

     Starała się jednocześnie nie spuszczać na zbyt długo wzroku z grupy ofensywnej, aby mieć pewność, że wszyscy są bezpieczni. Nie mogła tym samym powstrzymać podziwu na widok ich zorganizowanej, synchronicznej pracy. Działali w harmonii, wspólnie pokonując zbliżające się do nich zagrożenie i nie zrywając szyku, o ile nie było to całkowicie konieczne. 

     — Zgubiłam ich — głos Lori dobiegł do niej z prawej. Ciężarna kobieta próbowała znaleźć wzrokiem grupę, która zdążyła zniknąć już za rogiem wieży strażniczej. — Widzisz ich Riley? 

Firestarter| Daryl Dixon (POPRAWIANE)Where stories live. Discover now