— Jak za starych dobrych czasów — odparł z małym uśmiechem, sprzedając mi kuksańca w bok.

             Z jedną stopą postawioną na parkingu, trzymając się otwartych drzwi samochodu, z zaciekawieniem rozglądnęłam się po otaczającym mnie terenie. Dwupiętrowy budynek z piaskowanej jasnej cegły ciągnął się po bezkres, w tle za ogrodzeniem przy parkingu widoczne były wysokie reflektory wskazujące na obecność obiektu sportowego. Miejsce było zadbane na tyle, że gdyby nie mijany szyld, mogłabym stwierdzić, że patrzyłam właśnie na prywatną szkołę.

— Czy w końcu zdradzisz mi powód tej małej wycieczki?

Przeniosłam spojrzenie na Matthew, przeczesującego palcami rozwichrzone włosy. Popatrzył na mnie ponad dachem auta, z jego oczu zniknął ten figlarny blask, który widziałam w ostatnich dniach.

— Pokażę ci — odparł z nutą niezrozumiałej dla mnie powagi.

Chwilę później kroczyłam u jego boku w stronę podwójnych drzwi, pchniętych przez niego i przytrzymanych dżentelmeńsko, póki nie prześlizgnęłam się obok. Wnętrze placówki nie różniło się niczym od znanych mi szkół. Łączył ich ten sam schemat: długie korytarze, wzdłuż których ciągnęły się po bezkres metalowe szafki. Wciąż słyszałam w głowie trzask i zgrzyt drzwiczek. Jednak ta konkretna była inna. Przekonałam się o tym, mijając szklaną gablotę, której zawartość przyciągnęła mój wzrok. To nie była zwykła szkoła, ponieważ do niej uczęszczał Mattew.

Patrzyłam właśnie na hołd skierowany ku Brody'emu Millerowi. Czarno-białe zdjęcie przedstawiało portret przystojnego nastolatka, a tuż obok znajdowała się kolejna fotografia: drużyny futbolowej w trakcie narady na boisku, gdzie z łatwością dostrzegłam dwie twarze. Matthew i Nathaniela.

— Nie postawiłem stopy w tym budynku od dnia rozdania dyplomów — przyznał gorzko. Nawet nie musiałam patrzeć na niego bezpośrednio, wystarczyło odbicie w szybie, by dostrzec tę zbolałą minę. Pełną poczucia winy i żalu. — Odtrąciłem wszystkich przyjaciół, członków drużyny, których uważałem wtedy za rodzinę, ponieważ byłem zmęczony ciągłym zastanawianiem się czy widzą to co ja. Powód tego wypadku.

Odetchnęłam cicho, z wysiłkiem zbolałego serca. Nigdy nie sądziłam, że ktokolwiek będzie na mnie oddziaływał tak silnie. Miałam wrażenie, że współdzielę z nim ten ból na tak głębokim poziomie, iż stawał się on namacalny. Instynktownie przysunęłam się do niego, chwyciłam go za dłoń i przez chwilę, gdy nadeszła świadomość tego czynu, sądziłam, że ją odtrąci. Czułość okazana w świetle dnia, wydawał się dużo bardziej intymna, niż ta w ciemności, za zamkniętymi drzwiami. Ale Matthew zamiast odsunąć się, splótł ciasno nasze palce.

— Nie chcę dłużej się tak czuć — wyszeptał. Tak cicho, że ledwie wychwyciłam te słowa.

— Jak?

— Jakby nie zasługiwał na to, by żyć — odparł, na co gwałtownie wciągnęłam powietrze. Słuchanie tego bolało.

— Matthew... — Imię padające spomiędzy moich ust miało wydźwięk modlitwy. Doniosłe. Pełne emocji. Zduszonego płaczu.

Bałam się odezwać. Cokolwiek się działo, ta chwila wydawała się ważna, zbyt istotna, by zepsuć to nieodpowiednimi słowami.

— Istnieją tylko dwa momenty, w których czuję się odrobinę mniej martwy. — Ścisnęłam jego dłoń, tylko do tego byłam zdolna. — Gdy stoję na boisku i... przy tobie. Niczego nie czuję tak jak ciebie.

Zwróciłam się ku niemu całym ciałem, potrzeba spojrzenia mu w oczy stała się tak nagląca, że każda sekunda zwłoki wydawała się męczarnią. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że moja dłoń powędrowała do jego twarzy, póki nie znalazła się ona w obrębie wzroku. Sunęłam palcami przez ledwo bliznę na brwi, przesunęłam kciukiem po delikatnym garbie wskazujący na złamanie nosa, opuszkiem przez policzek. Prosto do ust.

Every Boy Sins In HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz