- Musimy zamknąć śluzę, jak już tam będziemy! - dodałem, zrównując się z Jeonem.

- Okej! - odkrzyknął, chociaż nie byłem pewien, czy wiedział, na co dokładnie się zgadzał, bo wrzaski zarażonych na pewno mocno mnie zagłuszały.

Jungkook chwycił się krawędzi śluzy, gdy tylko do niej dobiegł, a ja wpadłem za nią chwilę później. Złapałem szybko za podłużny uchwyt po wewnętrznej stronie i starałem się pomóc Jeonowi w oddzieleniu nas od wirali na czas. Teraz w końcu mogłem ich zobaczyć, a to sprawiało, że tym bardziej chciałem zamknąć za nami pancerne drzwi jak najprędzej i nie dać się zjeść - było ich kilkunastu, może i nawet kilkadziesięciu, a do tego zdecydowanie za blisko nas.

Kiedy śluza z głośnym hukiem nareszcie się zatrzasnęła, bokser szybko przekręcił odpowiednią korbkę, aby wirale na pewno nie przedarli się na drugą stronę. Już miałem odetchnąć z ulgą, ale wtedy przypomniałem sobie, gdzie nas pokierowałem i jak bardzo mogliśmy mieć przez to przerąbane.

Obróciłem się powoli, badając uważnie każdy skrawek areny, na której już kiedyś byłem, jakbym bał się zobaczyć kolejnych przeciwników. Użyliśmy jednego z bocznych wejść, którymi ludzie Raisa wpuszczali zombie, gdy kilka dni temu walczyłem tutaj o przetrwanie ramię w ramię z Taehyungem. Poczułem nieprzyjemne ukłucie w sercu na myśl o agencie, tym bardziej, że arena faktycznie wyglądała tak jak wtedy, gdy ją opuszczaliśmy - nikt nie zmienił położenia kontenerów, nikt nie uprzątnął rozbryzganych wnętrzności mutanta, którego pokonaliśmy, nikt też nie zabrał zmasakrowanych zwłok wirali. Jedyną różnicę stanowił brak widowni i dziesiątek karabinów wycelowanych w naszą stronę oraz jeden kontener, który stał oparty pod kątem o ścianę naprzeciwko nas.

- To jest arena? - dopytał Jungkook, najwyraźniej orientując się, że moje sentymentalne przyglądanie się temu miejscu nie wzięło się znikąd.

- Tak. Pomyślałem, że może uda nam się tędy jakoś przedostać dalej, a jeśli nie, to chociaż odciąć od wirali - powiedziałem, powoli stawiając kilka kroków w stronę środka areny.

Zerknąłem w górę, mając dziwne wrażenie, że coś leciało w moją stronę. Wcale się nie pomyliłem - ogromny, płonący pocisk uderzył kilka metrów za mną, sprawiając, że niemal zszedłem na zawał na miejscu. Jeon złapał mnie błyskawicznie za ramię i już miał wciągnąć za najbliższy kontener, ale wtedy w kolejnych głośnikach ponownie usłyszeliśmy zachrypnięty śmiech.

- Słusznie, Park Jiminie. Może nie jesteś aż tak bezużyteczny, za jakiego cię miałem - stwierdził Rais, podczas gdy ja i Jungkook uważnie rozglądaliśmy się na boki, próbując znaleźć działo czy cokolwiek z czego do nas strzelono. Niczego takiego nie było jednak w zasięgu naszego wzroku. - Umiecie uciekać, wszak w tym dobrzy są niewolnicy! Nie uda wam się mnie pokonać, nie uda wam się mnie zabić. Nie zdołacie nawet do mnie dotrzeć!

- Żebyś się, kurwa, nie zdziwił - mruknął pod nosem Jungkook. - Chodź, Jimin, wleziemy po tym kontenerze na górę, przejdziemy pod najwyższy blok. Dalej jest chyba winda pracownicza, wjedziemy nią najwyżej, jak się da.

Kiwnąłem głową, od razu kierując się w stronę kontenera opartego o bok areny. Metal był śliski, moje ręce zsuwały się z karbowanej faktury raz po raz, dlatego, kiedy już wskoczyłem na dłuższą ścianę kontenera, ruszyłem w górę jak najszybciej, starając się oszukać fizykę. Jeon obrał podobną taktykę, więc zaraz obaj znaleźliśmy się w miejscu, w którym jeszcze kilka dni temu siedziało kilkudziesięciu ludzi Raisa, w pierwszym rzędzie oglądając starcie "pachołków z Wieży" z mutantem.

Ruszyliśmy biegiem dalej, nie chcąc tracić czasu. Kolejny ciężki pocisk uderzył gdzieś za nami, zapewne mając wytrącić nas z równowagi albo sprowokować do paniki i ucieczki. Żaden z nas jednak nie zamierzał się teraz wycofywać, bo nawet nie było gdzie - mogliśmy albo przeć naprzód, by powstrzymać Raisa, albo poddać się i prędzej czy później dać się zabić.

Winda, do której dotarliśmy, o dziwo zadziałała bezproblemowo. Kiedy tylko do niej wsiedliśmy, Jeon wcisnął odpowiedni guzik, a ta zabrała nas w górę, co nie mogło umknąć uwadze Suleimana, bo znowu postanowił się do nas odezwać.

- Wasza porażka jest nieunikniona, a mimo to wciąż próbujecie. Pozwólcie, że zadbam o akompaniament!

Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, o co tym razem mogło chodzić Turkowi, jednak moje wątpliwości szybko zostały rozwiane przez muzykę, która rozbrzmiała ze wszystkich głośników wokół. Jeden z nich był również zamontowany w samej kabinie windy, więc słyszeliśmy dokładnie każdy z dźwięków. Instrumentalny, orientalny utwór przywodził mi na myśl jedynie tubylcze klimaty Harranu, ale poza tym nie napawał mnie żadnymi niepokojącymi emocjami, a raczej tego bym się spodziewał.

- Muzyka grana przez niewolników... innym niewolnikom! - wykrzyknął radośnie Rais, zagłuszając na chwilę muzykę.

- Ja pierdolę.

Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, zdenerwowany Jeon zerwał mały głośniczek przyczepiony pod sufitem i wyrzucić go przez kraty windy. Muzyka ze zrzuconego urządzenia stawała się coraz cichsza i cichsza, na co Jungkook odetchnął z wyraźną ulgą, mimo że utwór wciąż był słyszalny wokół nas.

- Niech to żelastwo jedzie szybciej, do cholery - mruknął bardziej do siebie niż do mnie, a może nawet i do niewinnej windy, która dzielnie wiozła nas w górę.

- Kook, nie daj się wyprowadzić z równowagi - upomniałem go.

- Tak jakbym wcześniej w ogóle był w jakiejś równowadze - fuknął, przez co parsknąłem śmiechem. - No co?

- Nic, nic - machnąłem ręką przed twarzą, próbując jak najszybciej opanować chichot. - Po prostu postaraj się trzeźwo myśleć, okej?

- Mhm.

Westchnąłem ciężko, mając nadzieję, że Jungkook spróbuje nad sobą panować w krytycznym momencie, chociaż jakaś część mnie podpowiadała, że nie powinienem za bardzo ufać mu w tej kwestii - bardziej niż pewnym było to, że gdy bokser w końcu zobaczy Raisa, jedynym, o czym pomyśli, będzie uduszenie tego faceta gołymi rękoma. Nie chciałem go nawet powstrzymywać, bo sam miałem ochotę odrąbać Suleimanowi łeb. Bałem się tylko, że Jeon przez własną furię popełni jakiś głupi błąd, który będzie mógł nas kosztować o wiele więcej, niż mogliśmy dać.

Winda zatrzymała się z piskiem dopiero na jednym ze świeżo dobudowanych pięter, a jej drzwi rozsunęły się, pozwalając nam wyjść na betonowe płyty. Już z daleka zauważyliśmy zarażonych, którzy ruszyli powoli w naszym kierunku. Jungkook pewniej chwycił maczetę, wychodząc naprzód, żeby pozbyć się kilku przeciwników, a ja ominąłem ich bokiem, by znaleźć najbliższą klatkę schodową. Plan budynku był dość intuicyjny, więc bez problemu trafiłem do pierwszych schodów, nie musząc się potyczkować z zarażonymi, których zajął Jeon. Chłopak, gdy tylko kątem oka zauważył, że zacząłem do niego machać, również wyminął powolnych gryzoni, by zaraz ruszyć ze mną do góry.

Udało nam się przebyć około pięciu pięter, w większości wymijając zarażonych i likwidując tylko wirali, których też nie było zbyt wielu, zanim nie trafiliśmy na kolejny, wyburzony fragment schodów. Tym razem gruz jednak leżał tak, że udało nam się stworzyć z niego coś na wzór stopnia, z którego dało się doskoczyć do kolejnego piętra i wciągnąć się na górę.

Żaden z nas nie spodziewał się, że już tutaj spotkamy kogoś oprócz zombiaków, jednak kiedy tylko wczołgałem się na piętro z małą pomocą Jungkooka, który popchnął mnie z dołu, znieruchomiałem w dość niewygodnej pozycji.

- Jimin, rusz się, do cholery! - fuknął na mnie bokser, ostatecznie wskakując na kolejną kondygnację tuż obok mnie z niższego poziomu gruzu. Kiedy tylko podniósł się z kucków, już miał na mnie warknął, najpewniej chcąc mi przypomnieć, że powinniśmy się pospieszyć, ale ja palcem wskazałem mu osobę, z której nie chciałem spuścić wzroku, żeby przypadkiem zaraz tego nie pożałować.

Jeon, wiedziony moimi wskazówkami i spojrzeniem skupionym w jednym miejscu, uniósł głowę, dopiero teraz zauważając, że mieliśmy towarzystwo, którego za żadne skarby świata nie spodziewałbym się akurat tutaj i teraz.

- Tęskniliście?

Dying Light | JikookWhere stories live. Discover now