rozdział ósmy

221 27 36
                                    


Trzymając w drżących dłoniach niewielki podarek dla domowników, używając dzwonka obwieścił im swoje przybycie. We wnętrzu mieszkania rozległ się charakterystyczny dźwięk, by chwilę później drzwi otworzył mu mężczyzna o bardzo surowym wyrazie twarzy. W duchu dziękował, że założył dzisiaj czapkę z daszkiem, za którą mógł choć częściowo ukryć się przed jego srogim spojrzeniem.

— W jakiej sprawie? — mężczyzna odezwał się pierwszy. Z uwagą przypatrywał się Killui, jakby szukając w jego wyglądzie odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie.

— Ja... — Zaczął się jąkać. Nie zdążył przemyśleć tego, jaką obejmie taktykę w konfrontacji z adopcyjnymi rodzicami siostry. Czuł, że z nerwów jego dłonie zaczynają się pocić.

— Kochanie, kto — powiedziała znana już Zoldyckowi kobieta. Przechodziła w korytarzu, a na widok chłopaka wypuściła z rąk trzymaną przed momentem część garderoby, będącą najprawdopodobniej bluzą. — Znowu nas nachodzisz? — rzekła z obawą, podnosząc z podłogi odzienie. Jej mąż obrzucił go bardzo nieufnym spojrzeniem.

— Proszę pozwolić mi wejść — odrzekł spokojnie, nie dając emocjom przejąć nad sobą kontroli. — Nie mam złych intencji — wyjaśnij. Silił się na możliwie jak najbardziej przekonujący ton. To był decydujący moment. Teraz, albo nigdy. Jeśli skiepści, nie dostanie już drugiej szansy. — Proszę — powtórzył.

Małżeństwo wymieniło się spojrzeniami. Kobieta ostrożnie kiwnęła głową, a wąsaty mężczyzna przesunął się, pozwalając Killui przekroczyć próg. Nastolatek odetchnął z ulgą.
Przeszli do kuchni. Chłopak wręczył matce czekoladki, a ona odpowiadając mu nieśmiałym uśmiechem wstawiła wodę na herbatę. W sztywnej, a na pewno niezręcznej atmosferze usiedli przy stole.

Mężczyzna odchrząknął. — Więc? Czego od nas chcesz? Nasłali cię na nas twoi rodzice? — Nieciekawy dobór słów onieśmielił chłopaka, który chwilę milczał, nie wiedząc, od czego zacząć.

— Jedenaście lat temu, Alluka z dnia na dzień zniknęła z naszego domu — zaczął opowiadać, tępo patrząc się w stół. — Rodzice nie byli w stanie zaakceptować jej odmienności. Chciałem ją odnaleźć, ale byłem wtedy dzieckiem i niewiele mogłem zdziałać. — Chwilę milczał. — Pańską żonę i ją spotkałem w sklepie przypadkiem. Chciałbym... Chciałbym utrzymywać z nią kontakt. W końcu to moja siostra.

— Jak to sobie wyobrażasz? — Postawny mężczyzna, niczym ochroniarz w sklepie, bacznie obserwował każdy jego ruch.

— O ile to możliwe, chcę raz na jakiś czas widywać się z Alluką — odpowiedział.

Mężczyzna chwilę się zastanawiał.

— Jeśli ona wykaże tym zainteresowanie, to nie widzę problemu. Ale mam jeden warunek. Alluka nie dowie się, że jesteście rodzeństwem — ostrzegł. — Nie wie, że została adoptowana. Wie wiadomo, jakby zareagowała na tę informację. To byłby dla niej duży szok. Wolelibyśmy nie narażać jej na taki stres. — Kobieta pokiwała głową, zgadzając się z mężem.

— Chyba nie mam wyjścia. — Killua delikatnie się uśmiechnął i zdjął czapkę, przeczesując puszyste, prawie białe włosy.

Kobieta wstała od stołu. Położyła przed każdym z ich trójki pustą filiżankę, a na środku umieściła czajnik z zaparzającą się herbatą. Otworzyła również wręczone jej czekoladki, kładąc je obok dzbanka.

— Killua, tak? — Chłopak przytaknął. — Skoro będziesz zjawiać się tu częściej, przydałoby się przedstawić. Jestem Barbara Vessalius — powiedziała i po raz pierwszy spojrzała na niego ciepło, z delikatnym uśmiechem na wąskich wargach. Na jej twarzy pojawiły się pojedyncze zmarszczki, ale zdaniem Killui i tak wyglądała teraz dużo lepiej. Uścisnął jej dłoń.

Uświadomiony |¦hunter x hunter¦| ☑Where stories live. Discover now